Na parkiecie spędził tylko 7 minut. Dramat gwiazdora Pacers. Kontuzja przesądziła o losach finałów NBA
To były magiczne finały NBA. W tym roku do końcowej fazy dotarły ekipy Oklahomy City Thunder oraz Indiany Pacers. Na papierze to zawodnicy "OKC" byli faworytami, jednak nie mogli oni lekceważyć rywali z Indianapolis, którzy podczas play-offów udowodnili, że stać ich na granie wielkiego basketu. Po zaciętej serii okazało się, że o losach finałów musi zdecydować mityczny "game 7". W nim to "OKC" sięgnęli to tytuł, lecz wszystko mogło potoczyć się inaczej gdyby nie... kontuzja Tyresa Haliburtona.

Fani najlepszej koszykarskiej ligi świata zdecydowanie nie mogą w ostatnich latach narzekać na nudę i monotonię. Od 6. sezonów bowiem tytuł mistrza NBA wpadał w ręce zupełnie innej drużyny, a tegoroczna batalia miała podtrzymać tę tradycję. Do ścisłego finału dotarły bowiem ekipy Oklahomy City Thunder oraz Indiany Pacers, co dodatkowo wzmagało atmosferę, a to z bardzo konkretnego powodu - technicznie rzecz ujmując, obydwie franczyzy walczyły o swoje premierowe trofeum im. Larry'ego O'briena.
Seria między zespołem z Oklahomy a ich rywalami z Indianapolis zaczęła się bardzo mocnym akcentem. W pierwszym meczu bowiem lider Pacers Tyrese Haliburton wyprowadził swój zespół na jednopunktowe prowadzenie, kiedy to na zegarze pozostało dokładnie 0.3 sekundy. Nie pomógł fenomenalny występ gwiazdora "OKC" oraz MVP sezonu zasadniczego NBA Shaia Gilgeousa-Alexandra. Później jednak zespoły wymieniały się zwycięstwami, aż wreszcie w nocy z 19 na 20 czerwca gracze Thunder mieli okazję domknąć serię. Pacers wytrzymali jednak presję, doprowadzając do wyniku 3:3 w meczach. To oznaczało konieczność rozegrania kolejnego spotkania, które zaważyć miało o losach tegorocznych finałów NBA.
Dramat gwiazdora Pacers. Kontuzja, która przekreśliła nadzieje underdogów
Ciężko było wskazać faworyta meczu rozgrywanego na Paycom Center. Niestety szala bardzo szybko przechyliła się na korzyść gospodarzy. Zaledwie 7 minut po starcie meczu Tyrese Haliburton upadł bowiem na parkiet przy próbie minięcia Shaia Gilgeousa-Alexandra. Jego upadek odbył się bez kontaktu z rywalem, co nie mogło napawać optymizmem. Po zdobyciu punktów przez rywali kamery skierowane zostały prosto gwiazdora Pacers, na którego twarzy widać było wyraźne cierpienie. Zawodnik nie mógł podnieść się o własnych siłach. Okazało się, iż Haliburton zerwał ścięgno Achillesa, co oczywiście przekreśliło jego dalszy występ w kluczowym meczu tegorocznych finałów NBA.
Mocno osłabieni Pacers nie zamierzali składać broni. Co więcej, na półmetku spotkania wyszli nawet na jednopunktowe prowadzenie (48:47). W miarę upływu czasu absencja lidera była jednak coraz bardziej odczuwalna. Zastępujący Haliburtona T.J. McConnell zagrał bardzo dobry mecz, zdobywając 16 punktów na wysokiej skuteczności 61,5 procent. Liderem zespołu został natomiast grający z ławki Bennedict Mathurin, który mógł pochwalić się statystykami na poziomie double-double (24 punkty i 13 zbiórek).
Po drugiej stronie parkietu brylował jednak "SGA", który zdobył tego dnia zawrotne 29 punktów i 12 asyst. Koledzy gwiazdora "OKC" również nie próżnowali i tak oto: Jalen Williams skończył spotkanie z 20. "oczkami", natomiast Chet Holmgren zamknął swój bilans na 18 punktach. To w zupełności wystarczyło, aby Thunder ostatecznie położyli Pacers na przysłowiowe kolana i tym samym zdobyli pierwszy tytuł mistrza NBA od czasu przenosin franczyz ze Seattle do Oklahoma City.
Zobacz również:
- Potężna pogromczyni Linette jednak poskromiona. Niebywały thriller w finale
- 83 minuty w osłabieniu. To nic dla Realu Madryt. Piłkarska deklasacja na KMŚ
- Stało się, koniec niebywałej serii. Rywalki Polek obalone. Deklasacja na sam koniec
- Show w Bad Homburg. 6:2, a potem szalona walka. Przyjaciółka Świątek już wie


