Filipovski, który dwukrotnie zdobył z PGE wicemistrzostwo Polski, a w minionym sezonie awansował także do turnieju finałowego Pucharu ULEB, rozwiązał kontrakt z PGE za porozumieniem stron. Powodem zakończenia umowy była trzymiesięczna dyskwalifikacja nałożona na Słoweńca przez Polską Ligę Koszykówki za naruszenie nietykalności osobistej działacza Stowarzyszenia AZS Koszalin. "Muszę ponieść konsekwencje tego zdarzenia. Żałuję, że tak zareagowałem. To była zła reakcja i nie jestem z tego dumny. Lepiej byłoby gdybym uciekł, choć byłem prowokowany i czułem się zagrożony. Nie cofnę jednak czasu. Jestem spokojnym człowiekiem. Pracuję jako trener 13 lat i nigdy wcześnie nie byłem w takiej sytuacji jak ta w Koszalinie, choć niejednokrotnie w Lidze Adriatyckiej było gorąco. Dziękuję Polsce, klubowi ze Zgorzelca, że mogłem tu pracować. To była moja pierwsza praca poza granicami Słowenii. Osiągnąłem dobre wyniki, poznałem ciekawych ludzi, mam wielu przyjaciół" - powiedział PAP Saso Filipovski. Do zajścia doszło 13 grudnia w Koszalinie po wygranym w ostatnich sekundach przez akademików (70:68) spotkaniu z PGE. Filipovski w drodze do szatni, prowokowany przez kibica - jak się później okazało osobę posługującą się legitymacją VIP - uderzył go głową w twarz, łamiąc działaczowi koszalińskiego Stowarzyszenia AZS nos. Bez trenera Turów przegrał trzy z rzędu ligowe mecze. Filipovski nie wyklucza, że powróci jeszcze na polskie parkiety. "Jeśli będzie dobra propozycja to nie ma przeszkód, bym tu znowu pracował. Do Polski i tak wrócę, bo zbyt mało miałem czasu aby zobaczyć i poznać dobrze Kraków, Warszawę, Mazury. Mam przyjaciół, więc na pewno tu przyjadę, niezależnie od koszykówki. Teraz chcę odpocząć, spędzić czas z rodziną i przygotować się do nowego sezonu. Takie mam plany, ale praca trenerska jest też i taka, że nigdy nie wiadomo, kiedy otrzymasz dobrą propozycję" - dodał Saso Filipovski. Słoweński szkoleniowiec uważa, że walka o mistrzostwo Polski będzie ciekawa, bo poziom ligi się wyrównał. "Wiele zespołów ma zbliżone do naszego budżety i znacznie się wzmocniło. Walka o mistrzostwo będzie na pewno ciekawa. To nieprawda, że mieliśmy najwięcej pieniędzy, bo kwotę miliona euro na zawodników miał też Anwil, o czym mówił mi trener Sagadin na początku sezonu. Inni wzmacniają się cały czas, a nas prześladował pech i kontuzje. Turowowi potrzebne jest przede wszystkim wzmocnienie pod koszem i rozgrywający, bo po kontuzji Donalda Copelanda graliśmy gorzej i przegrywaliśmy spotkania w końcówce" - dodał Filipovski, którego oficjalne pożegnanie w klubie odbędzie się podczas sobotniego spotkania ligowego z Energą Czarnymi Słupsk. Słoweńskiemu trenerowi najtrudniej było przyzwyczaić się w Polsce do dalekich podróży na ligowe mecze. "Słowenia jest mała i nawet grając w Lidze Adriatyckiej nie jeździłem nigdy tak długo. W Polsce prawie każdy mecz to kilkunastogodzinna podróż. Nie sądziłem przed przyjazdem tutaj, że Polska jest tak duża. Na początku patrzyłem na mapę i mówiłem sobie, nie jest tak źle, te około 500 kilometrów np. do Warszawy to jak podróż na mecz Ligi Adriatyckiej do Splitu. W Chorwacji i Słowenii są jednak dobre drogi. Po kilku takich wyjazdach przestałem liczyć kilometry i zacząłem liczyć godziny podróży. Z aklimatyzacją do takich długich wyjazdów też nie było na początku na najlepiej, ale z czasem przyzwyczaiłem się" - dodał Filipovski. Rozmawiała Olga Przybyłowicz