Maciej Słomiński, Interia: Związał się pan z Treflem Sopot kontraktem na początku marca, zagrał tylko jeden mecz w lidze, po czym sezon przerwano z powodu pandemii koronawirusa. Darious Moten, koszykarz Trefla Sopot: Tuż po moim przyjeździe, z każdym dniem sytuacja stawała się gorsza, dlatego rozgrywki zostały najpierw zawieszone, a potem definitywnie zakończone. Tego co się dzieje, nikt się nie spodziewał. Tak było jednak na całym świecie. Wspólnie z żoną, zdecydowaliśmy, że zostajemy w Sopocie na lato i nie wracamy do USA. Nie wiadomo czy i kiedy moglibyśmy ponownie przyjechać do Polski. Jesteśmy w połowie sezonu zasadniczego, można pokusić się o pierwsze prognozy dotyczące ligowych rozstrzygnięć. Czy sukces odniesie najlepsza koszykarsko drużyna czy zdecydują kwestie zdrowotne? - Wybieram pierwszą opcję. Na koniec dnia na boisku wygrywa ten kto zdobędzie najwięcej punktów. Niektóre drużyny miały już zarażonych koronawirusem. W naszej drużynie jeszcze nikt nie zachorował, co jest niezwykłą rzeczą biorąc pod uwagę, że trenujemy w tym samym miejscu co siatkarze Trefla, którzy prawie w komplecie chorowali, niektórzy dwukrotnie. Zachowujemy się odpowiedzialnie, wiemy że od tego zależy nasze powodzenie w rozgrywkach. Chciałbym na koniec sezonu walczyć o najwyższe cele i odnieść sukces. Odważna teza. Myśli pan, że możecie nawet wygrać ligę? - Nie myślę, ja w to wierzę! Widziałem już wszystkie drużyny w akcji i nie ma takiej, której byśmy nie mogli pokonać. Z meczów, które przegraliśmy, tylko w jednym ulegliśmy zdecydowanie. W innych zadecydowały detale. W spotkaniu z GTK Gliwice nie byliśmy sobą, goście mieli "dzień konia". Trafili 19 razy za trzy punkty, przy skuteczności ponad 60%. Przegraliśmy aż 80:110. Takie mecze też się zdarzają. Sztuka w tym, by wyciągnąć wnioski i nie powtarzać wypadków przy pracy. Wierzę w drużynę, możemy być najlepsi. <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=linki2&utm_medium=linki2&utm_campaign=linki2" target="_blank">Tego jeszcze nie widziałeś! Sprawdź nowy Serwis Sportowy Interii! Wejdź na sport.interia.pl! </a> Ostatni raz graliście w lidze 16 listopada. Dobrze jest mieć w czasie sezonu miesiąc wolnego czy lepiej pozostać w rytmie meczowym zgodnie z zasadą, że mecz to najlepszy trening? - Mogę zapewnić, że tego wolnego wiele nie było. Ciężko pracowaliśmy, może nawet ciężej niż gdy są mecze. Gdy spotkania następują jedno po drugim, nie ma czasu na dopracowanie pewnych szczegółów w grze. Nastawiałem się mentalnie odpowiednio na drugą połowę sezonu. Wszystko jak zwykle wyjdzie w praniu, pierwsza próba już wkrótce w Stargardzie. W pierwszym meczu, w przerwanym sezonie rzucił pan 16 punktów. Teraz statystyki to około siedmiu punktów i czterech zbiórek. Wiele meczów zaczyna pan na ławce rezerwowych. Czy jest pan zadowolony ze swojej formy i roli w zespole? - Czasem wchodzę z ławki, czasem jestem w pierwszej piątce. Rozmawiam z trenerem i znam swą rolę w zespole. Jest nią dawanie energii w defensywie, na tablicach. Punkty są dla mnie sprawą drugorzędną. Najważniejsza jest drużyna. Gracie już jakiś czas bez kibiców. Brakuje ich panu czy można się przyzwyczaić? - W USA mówimy: "basketball is a game of runs". Granie przy pustych trybunach oznacza, że energia zwykle wytwarzana przez kibiców musi zostać stworzona przez zespół. Efektowny wsad albo "czapa" zawsze wywołuje aplauz, teraz tego nie ma. Sami siebie musimy dopingować do koncentracji, lepszej obrony. Brakuje mi fanów. Nie mamy jednak wyjścia i musimy się z tym pogodzić. W tym sezonie, jeśli kibice wrócą, to wydaje mi się, że w bardzo ograniczonym zakresie. Rok 2020 jest najdziwniejszym rokiem w historii. Od kiedy przybył pan w marcu do Polski, nie ruszył się pan poza jej granice. Jak panu się żyje w naszym kraju? - Gdy tu przybyłem, nie wiedziałem nic o Polsce i jej wybrzeżu. Mówiono mi, że to coś w rodzaju wakacyjnej stolicy kraju. Wakacje w Polsce? Nie chciało mi się wierzyć, ale okazało się to stuprocentową prawdą. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Trójmiasto to świetne miejsce. Jesteśmy z żoną zadowoleni z dokonanego wyboru i przyjazdu tutaj. Pochodzi pan z kraju, w którym jest najlepsza liga świata - NBA. Czy miał pan choć cień szansy, żeby w niej zagrać? - Dopiero w ostatnim roku w college’u na poważnie zająłem się koszykówką. Nie uwierzyłbym jeśli ktoś by mi powiedział dekadę temu, że będę w 2020 r. grał profesjonalnie w Europie. NBA? Nie myślałem nawet o tym.