PAP: Zaskoczyły pana wyniki ćwierćfinałów, w których drugi po sezonie regularnym Trefl przegrał z siódmym AZS Koszalin, a dziewięciokrotny mistrz kraju z Gdyni uległ Anwilowi Włocławek?Jacek Jakubowski: - Jestem zaskoczony, jak chyba większość obserwatorów, tym bardziej, jeśli spojrzy się na wyniki oraz grę tych drużyn w sezonie zasadniczym. W sporcie niespodzianki są zawsze ciekawe, to piękno, kwintesencja rywalizacji. Dla każdej dyscypliny pewne odświeżenie jest zawsze korzystne. Od kiedy rozgrywki prowadzi Polska Liga Koszykówki nie było jeszcze przypadku, by siódma drużyna ograła w play off drugą. Pamiętam, że w 1993 roku identycznego wyczynu dokonał Nobiles Włocławek, eliminując Bobry Bytom.Czy zatem wyniki ćwierćfinałów to trwała zmiana warty i pewien koniec dominacji drużyn z Trójmiasta?- Trudno cokolwiek przesądzać, zbyt wcześnie na oceny. Zobaczymy, jak w euforii, która obecnie panuje w Koszalinie, dotrze AZS. Myślę jednak, że nadszedł czas, by kibice, środowisko koszykarskie w Trójmieście doceniło sukcesy minionej dekady, markę, jaką było Asseco.Porażki faworytów rodzą pytanie o poziom ligi. W wywiadzie dla PAP były szkoleniowiec Asseco Tomas Pacesas zauważył znaczne obniżenie jakości rywalizacji, uznając nieprzewidywalność za jedyny plus rozgrywek. Zgadza się pan z taką oceną?- Moim zdaniem to opinia nieuzasadniona. Fakt, że sytuacja Asseco, przez lata występującego na najwyższym europejskim poziomie, uległa zmianie, nie rzutuje na całą ligę, której rozgrywki są ciekawe, wyrównane i emocjonujące. Decydując się na ligę kontraktową, bez spadków, stworzyliśmy klubom szanse stawiania na reprezentantów kraju, a przede wszystkim na inwestowanie w polską młodzież. Było jasne, że ten ostatni projekt może mieć krótkotrwały wpływ na poziom. Gwiazdy takie, jak Milan Gurović, Qyntel Woods czy David Logan zostały zastąpione przez Waltera Hodge'a, Quintona Hosleya czy Łukasza Koszarka.- Talent mogli rozwinąć król strzelców Jakub Dłoniak, kadrowicze Michał Chyliński, Łukasz Wiśniewski, Adam Waczyński i inni. Polskie kluby zaczęły realnie konstruować budżety. Zwycięstwo AZS Koszalin nad Treflem czy zacięta rywalizacja Energi Czarnych Słupsk ze Stelmetem Zielona Góra to dowód, że drużyny spoza czołówki są coraz mocniejsze i nawiązują walkę z wyżej rozstawionymi. Znacząco wzrosła też wiarygodność ligi.Wiarygodność ma być znakiem firmowym PLK?- Tak. To dla nas bardzo ważne, bo wiarygodna liga przyciąga sponsorów, koszykarzy i kibiców. W dłuższej perspektywie na pewno przyniesie to korzyści reprezentacji i całej dyscyplinie. Pozytywne aspekty ligi kontraktowej i systemu weryfikacji to także stabilność klubowych budżetów, przejrzystość regulaminów, sprawne funkcjonowanie wydziału sędziowsko-komisarskiego, zauważalny progres poziomu sędziowania. Wyeliminowaliśmy tendencyjność, a jeśli zdarzają się pomyłki, to wynikają one po prostu z ludzkiego błędu i nic ponad to.A czy jest coś, co pana martwi w tegorocznym play off?- Brak polskiego szkoleniowca w gronie półfinalistów, niezależnie od rozstrzygnięcia w piątym spotkaniu Stelmetu z Energą Czarnymi. Wydaje się, że to nie przypadek... Liga nie ma jednak na to wpływu. Rodzimi trenerzy muszą się sami bronić warsztatem i zaangażowaniem.W walce o medale zabraknie wielkich firm, które wzbudzały największe zainteresowanie kibiców. Czy nie obawia się pan zmniejszenia popularności?- Nie. Nie ma naszych tradycyjnych marek, ale są kluby prezentujące wysoki poziom i gwarantujące emocje. Jest też dobra gra reprezentantów kraju, a to zawsze przyciąga kibica. O zainteresowaniu świadczy liczba osób śledzących płatne transmisje internetowe na stronie ligi. Chcemy rozwijać ten projekt, m.in. poprawić jakość transmisji. Myślimy o ich nieodpłatnym udostępnianiu w przyszłości.Wskaże pan faworytów w półfinałach?- Nie chcę tego robić z racji funkcji, ale wydaje mi się, że czeka nas maksymalna liczba meczów w obu parach, niezależnie od tego, kto będzie rywalem AZS Koszalin.Rozmawiała Olga Miriam Przybyłowicz