Czy odlicza pan minuty do meczu? Jaka jest atmosfera w zespole? Kamil Chanas: - Z każdą godziną, minutą czuję pozytywną adrenalinę. Euroliga to w końcu druga na świecie najlepsza liga świata, po NBA. Wszyscy marzą, żeby w zagrać w niej choć kilka minut. Byłem jako 17-latek w drużynie Śląska Wrocław, która występowała w Eurolidze, ale nie udało mi się wyjść wówczas na parkiet w tych rozgrywkach. Doświadczenie w Eurolidze mają w pana zespole tylko trzej byli zawodnicy Asseco Prokomu Gdynia: Łukasz Koszarek, Adam Hrycaniuk i Przemysław Zamojski. Czy podpytywał ich pan o wrażenia z występów przeciw najlepszym drużynom Starego Kontynentu? - Tak, oczywiście. Wszyscy oni mówią, że Euroliga to inny poziom, inna "bajka", ale fantastyczna. Gra jest fizyczna, szybka. Można być pewnym, że przeciwnik wykorzysta każdy twój błąd. Pierwszym rywalem będzie niemiecki Bayern Monachium, prowadzony przez doświadczonego trenera Svetislava Pesica. Dojdzie więc po raz pierwszy od 2006 roku do pojedynku debiutantów w pierwszej kolejce (przed siedmioma laty Dynamo Moskwa zmierzyło się z RheinEnergie Kolonia). Bayern to teoretycznie najsłabszy rywal w grupie C. - W Bayernie zainwestowano duże pieniądze. To silny zespół z dużymi ambicjami, nie wiem, czy to teoretycznie najsłabszy rywal grupowy. Oglądaliśmy już wideo z grą rywala, więc taktycznie będziemy dobrze przygotowani. Jak wyjdzie w praktyce, okaże się w piątek. Pewne jest, że każdy zespół, który przyjedzie do Zielonej Góry, będzie mocny. Będziemy musieli we wszystkich spotkaniach walczyć od początku do końca i grać na 150 procent możliwości, by nie sprawić sobie i kibicom wstydu. Pierwszy mecz to zawsze nerwy, ale myślę, że pod większą presją będą jednak rywale. Koszykarze Stelmetu nie czują presji wyniku w meczach Euroligi, bo priorytetem jest dla was obrona tytułu w polskiej lidze? - Presja jest oczywiście zawsze, gdy jest pełna hala - na co liczę, mocny rywal, ale wydaje mi się, że ekipa niemiecka będzie ją bardziej odczuwać. Zawsze lubiłem grać czując odpowiedzialność, adrenalinę i presję. Mnie to nie paraliżuje. W ubiegłym sezonie na mecze Stelmetu w Pucharze Europy, a więc na zapleczu Euroligi, przychodziło mniej kibiców niż na spotkania ligowe. A jak będzie pana zdaniem w Eurolidze? - Jestem przekonany, że będzie pełna hala. Kibice zawsze nas gorąco wspierają i liczę na to w meczach Euroligi. Poza tym gramy zawsze w piątek wieczorem. Przed panem i praktycznie całkowicie nowym zespołem mistrza Polski trzy miesiące wytężonego wysiłku - łączenia udziału w rozgrywkach Euroligi z Tauron Basket Ligą, czyli dwa mecze w tygodniu oraz dalekie wyjazdy. Taka sytuacja jest chyba niezbyt komfortowa? - Nie po raz pierwszy w karierze będę grał po dwa spotkania w tygodniu. Lubię to, choć jest mało czasu na treningi, których bardzo teraz potrzebujemy, biorąc pod uwagę zmiany w składzie. Z jednej strony, taki system ma plusy, bo jak coś ci się nie uda, to szybko zapominasz o tym, bo jest już nowe wyzwanie i szybko można się "odkuć". Oczywiście, po dłuższym czasie tak intensywnej gry narasta zmęczenie. Na razie nie myślę o tym. Czekam z niecierpliwością na pierwszy piątkowy gwizdek.