Polska Agencja Prasowa: Po decyzji o przerwaniu rozgrywek z powodu koronawirusa Stelmet po raz piąty został mistrzem Polski koszykarzy. O końcowej klasyfikacji zdecydowała kolejność w tabeli z 12 marca. Cieszy się pan z tytułu zdobytego w takich okolicznościach? Janusz Jasiński: - To bardzo specjalna sytuacja, jesteśmy w momencie kryzysowym i sport schodzi na dalszy plan. Medal to olbrzymia nagroda dla trenerów, zawodników, klubu, który przechodzi finansowe turbulencje i program naprawczy. Cieszymy się wewnętrznie, tym bardziej że nie liczyliśmy na złoto, ale zdajemy sobie sprawę, że nie jest to mistrz, który satysfakcjonowałby nas z punktu widzenia ambicji i walki sportowej. Co daje panu jednak największą satysfakcję? - To, że udało się stworzyć fajną drużyną, którą się dobrze oglądało. To był basket, który ułożył trener Żan Tabak, koszykówka z takim hiszpańskim oddechem - porywająca, skuteczna, ale i mordercza, choć nie w stylu bałkańskim, gdzie obrona jest podstawowym elementem decydującym o sukcesie. Kluczem do sukcesu był zatem wybór szkoleniowca? - Trener Tabak ponaprawiał głowy wielu zawodników. Nie da się koszykarzy nauczyć w ciągu sezonu techniki, tym bardziej że mieliśmy szalony kalendarz grając również w lidze VTB, ale można ustawić sposób myślenia graczy. I to właśnie Żan zrobił. Chcę podkreślić, że sukces to jednak nie tylko trener Tabak, ale wszyscy którzy pracowali w sztabie, klubie. Poza głównym szkoleniowcem wyróżnia pan kogoś szczególnie? - Muszę tu powiedzieć o Piotrku Pigli, młodym trenerze przygotowania motorycznego, który wcześniej odpowiedzialny był u nas za fizykoterapię. Tabak miał obawy przed sezonem, że powierzamy mu tak ważną rolę, ale teraz powiedział, że to był super ruch i jedna z osób, która dołożyła cegiełkę do sukcesu. W klubie nie było łatwo, nie tylko z powodu restrukturyzacji, zmarł Michał Szpak, ktoś kto był z nami od początku. Podsumowując Stelmet jako organizacja zasłużył na mistrza Polski. A będzie jakieś świętowanie tytułu? - W obecnej sytuacji nie. Przy rozstaniu obiecaliśmy sobie z całą drużyną, że nawet jeśli nie uda w następnym sezonie spotkać w tym składzie na parkiecie, to kiedy skończy się sytuacja kryzysowa wywołana koronawirusem przygotujemy uroczystość, by świętować to, czego dokonaliśmy. Kto zatem zostaje? Chorwacki szkoleniowiec? - Jak już mówiłem osoba trenera była bardzo istotna. Ma ważny kontrakt. Obiecał mi, że wróci, chyba że... zadzwonią szefowie Realu Madryt. Ale nic nie jest pewne, nie tylko z powodu pandemii. Nigdy z trenera czy zawodnika nie będę chciał robić niewolnika. Sašo Filipovski po sezonie, w którym zdobył mistrzostwo i miał bilans w play-off 10-0, także miał ważną umowę. Otrzymał propozycję z Turcji i powiedział, że chce iść, że tu już wszystko osiągnął. Porozumieliśmy się i rozwiązaliśmy kontrakt. Czy któryś z zawodników jest w podobnej sytuacji? - Żaden. Gdybym miał możliwość finansową, to skopiowałbym skład na kolejny sezon, ale wiem, że to nie jest realne. W zasadzie wszystkich koszykarzy braliśmy z dużą dozą niepewności, może z wyjątkiem Drew Gordona, ale i on miał przerwę w grze na wysokim poziomie. Okazało się, że wszyscy się sprawdzili, zostali też super wypromowani przez sztab szkoleniowy. Mam świadomość, że teraz będą chcieli przenieść się do lepszych klubów. Jesteśmy po słowie, z obydwu stron, z Przemkiem Zamojskim. Tak samo chciałbym zatrzymać Łukasza Koszarka. To dwaj mentorzy, ikony klubu, które odegrały istotną rolę w jego historii. Którzy koszykarze zaskoczyli pana najbardziej in plus? - Nie lubię wymieniać nazwisk, bo o kimś nie powiem i będzie miał do mnie żal. Trudno, przepraszam z góry. Powiem tak: z chłopaka Ludviga Hakansona zrobiliśmy mężczyznę, rasowego koszykarza, który poradzi sobie wszędzie. Pokazał to już w reprezentacji Szwecji w eliminacjach mistrzostw Europy, gdy jego zespół pokonał Turcję, a on był czołowym zawodnikiem. Marcel Ponitka to jeden z najciekawszych graczy, którzy mogą już za chwilę zrobić następny, duży krok. Ma ogromny potencjał, większe umiejętności niż Hakanson. Kluczem jest głowa. Jarek Zyskowski to petarda, ogromny postęp w sezonie. Ivica Radić, Joe Thomasson, Tony Meyer też na plus. Drew Gordon zrobił to, czego oczekiwaliśmy. George King nie zdążył się +otworzyć+, pokazać umiejętności, choć prawda jest taka, że wszyscy praktycznie skorzystali na grze u Tabaka. Jaką strategię przyjmie pan w budowaniu zespołu na kolejny sezon w sytuacji, gdy przyszłość jakichkolwiek rozgrywek ze względu na pandemię stoi pod znakiem zapytania? - Nie będziemy na pewno forsować budżetu. Tę drogę mamy za sobą. Będziemy walczyć o skład ostrożnie. Koszykówka jest tylko częścią świata, w którym będzie trudno na wszystkich polach. Na razie nikt nie wyobraża sobie, jak głęboki kryzys nas dotknie i jak będzie wyglądał świat za kilka miesięcy. Sport jest częścią cywilizacji, a ludzie go potrzebują, bo niesie rywalizację, która zawsze jest emocjonująca, czy to na poziomie NBA, czy trzeciej ligi. Pytanie, na co będzie nas stać, teraz musi pozostać bez odpowiedzi. Jeśli dziś koszty płac zawodników wynosiły cztery miliony złotych, to w następnym sezonie może to być dwa miliony. Wspomniał pan o restrukturyzacji klubu i oszczędnej, ostrożnej wizji budowania składu na kolejny sezon. Jak bardzo sytuacja pandemii może wpłynąć na finanse Stelmetu? - To, co się dzieje na świecie i w Polsce komplikuje nam sytuację, tym bardziej że plan naprawy finansów mieliśmy rozłożony na dwa lata. Tegoroczny budżet został skonstruowany z takim zapasem, że mamy nadwyżkę, którą przeznaczymy na spłatę zaległości. Co będzie w następnym sezonie - trudno przewidzieć. Myślę, że mistrzostwo pomoże nam w tej ciężkiej sytuacji w rozmowach ze sponsorami. Medal to coś wyjątkowego, a złoto w takich okolicznościach to dla klubu coś niesamowitego. Jak Stelmet będzie rozwiązywał kwestie kontraktów z zawodnikami po tym, jak sezon zakończył się przedwcześnie? - Musimy się wywiązać ze swoich deklaracji adaptując się do nowej sytuacji. Premia za mistrzostwo zostanie wypłacona. Czekamy też na decyzje ligi VTB, która na razie zawiesiła rozgrywki, bo za udział w niej też mamy premie. Straty finansowe są na razie nie do oszacowania - nie wiemy jak zareagują sponsorzy, w tym największy - miasto. Na pewno nie pójdę do sądu, by procesować się o to, że ktoś nie dał raty sponsorskiej, bo teraz są inne priorytety. Na pewno stracimy finansowo ma wpływach z biletów - stanowią one 20 procent budżetu, a wiadomo, że największe przychody generują mecze play off i walka o mistrzostwo. Koniec sezonu w marcu oznacza straty na poziomie około 500-600 tysięcy złotych. Czyli najbliższe miesiące to gorący okres dla Stelmetu i każdego klubu... - Dużo będzie zależeć także od postawy zawodników i agentów. Na ile będą w stanie zareagować na sytuację. Nie wiemy, czy będą się domagać realizacji umów do końca, czy pójdą na kompromis. Na razie żadnych kontraktów nie rozwiązaliśmy. Musimy wykazać wzajemne zrozumienie, ale życie pokazuje, że tam, gdzie zaczynają się pieniądze, często kończy się przyjaźń. Spodziewam się, że FIBA, PZKosz, PLK będą pomocne w sprawie tego, jak realizować zapisy umów w obecnej, ekstremalnej sytuacji. Rozmawiała: Olga Miriam Przybyłowicz