Od 11 lat wraz w grupą młodych ludzi wywodzących się spośród kibiców Legii realizował pan hasło "Odrodzenie potęgi". Czy po wygranej w półfinale z Anwilem Włocławek 3-0, awansie do finału i pewnym co najmniej srebrnym medalu możemy mówić, że potęga koszykarskiej Legii się odrodziła? Jarosław Jankowski: - Myślę, że właśnie zrealizowaliśmy to hasło. Po 53 latach koszykarze Legii znów wywalczyli miejsce na podium mistrzostw Polski. Na poniedziałkowym meczu z Anwilem był dobrze pamiętający tamte czasy chwały Adam Wielgosz. Gdy składaliśmy sobie wzajemnie gratulacje, rzeczywiście miałem poczucie spełnienia. Strasznie się cieszymy. Pan jest z drużyną od czasów, gdy grała w trzeciej lidze, na czwartym poziomie rozgrywkowym. - Są też stale z nami Robert Chabelski, Marcin Gacoń, Sławek Piętka, Marcin Bodziachowski. Przez te lata wszyscy zawsze razem. Awans do finału mistrzostw Polski to nawiązanie do tradycji sukcesów Legii - siedmiu złotych, czterech srebrnych i dwóch brązowych medali. Srebro jest pewne, ale będzie jeszcze finał, na razie nie wiadomo z kim. Jak pan patrzy na tę rywalizację? - Będziemy walczyć o złoto. Wygraliśmy serie ćwierćfinałową i półfinałową bardzo przekonywująco, do zera, więc chcemy pójść jeszcze dalej. Celem jest mistrzostwo. Jak będzie - zobaczymy. Finał rzeczywiście będzie bardzo trudny, rywalizuje się w nim do czterech zwycięstw. Będziemy się starać z całych sił. Warszawa na pewno zasługuje na sukces w koszykówce. Myśmy już go osiągnęli, ale srebrny medal nas nie zadowala, chcemy walczyć o złoto. Ten sezon różnie układał się dla Legii. Zmiany kadrowe nie sprzyjały stabilizacji, ale finisz rozgrywek i postawa w play off to już jest coś niesamowitego. W czym upatruje pan tak korzystnej ewolucji zespołu, "wstrzelenia się" w najważniejszy moment? - Po pierwsze jesteśmy klubem bardzo stabilnym, który cały czas się rozwija, kładzie duży nacisk na dobre warunki dla zawodników. Procentuje też nasz dobry występ w europejskich pucharach, dzięki któremu zespół stał się bardzo mocny psychicznie. To widać po wynikach w play off ze Stalą i Anwilem: 3-0 i 3-0, więc trudno mówić, że to był przypadek. Dziś zbieramy owoce ciężkiej pracy świetnego sztabu szkoleniowego, który tworzą: Wojtek Kamiński, Marek Zapałowski, Maciek Jamrozik, fizjoterapeuta Kuba Nowosad, trener przygotowania fizycznego Adam Blechman. Procentuje to, że inwestujemy w ten sztab i drużynę. Był moment w trakcie sezonu, że odszedł rozgrywający Strahinja Ivanovic. Wydawało się, że może to skomplikować sytuację zespołu, a tymczasem ubytek okazał się... wzmocnieniem. - Strahinja to bardzo dobry zawodnik. Potrzebowaliśmy jednak jakiejś zmiany, impulsu, postawienia na innych graczy w zespole. Decyzja nie była łatwa, ale okazała się właściwa. Od tego momentu ruszyliśmy z kopyta i dziś jako pierwsza drużyna zameldowaliśmy się w finale. Cieszymy się też z tego, że stworzyliśmy modę na koszykówkę w Warszawie. Czy tegoroczny sukces może w przyszłości skutkować większym budżetem koszykarskiej Legii, mocną stabilizacją? - Myślę, że stabilizację mamy już dzisiaj, bardzo efektywnie wydajemy pieniądze, którymi dysponujemy. Przyszłoroczny budżet będzie na pewno większy niż obecny. Zobaczymy, co to da. Oczywiście wystąpimy w rozgrywkach europejskich, marzy nam się granie w Lidze Mistrzów FIBA. Mam nadzieję, że zamierzenie to uda się zrealizować, bo Warszawa zasługuje na koszykówkę na europejskim poziomie. Rozmawiał Marek Cegliński cegl/ krys/