Na mocy obowiązującej do 20300 r. umowy Polsat będzie pokazywał Polską Ligę Koszykówki (PLK). To oznacza cztery mecze każdej kolejki na sportowych antenach Polsatu, a pozostałe mecze na Polsat Box Go. Poza tym co tydzień Magazyn Koszykarski po każdej kolejce PLK, cztery mecze Euroligi, dwa mecze ligi włoskiej i mecze Śląska Wrocław oraz Hamburg Towers (drużyna Aleksandra Dziewy) w EuroCup. Koszykarski zespół dziennikarzy Polsatu to: Agnieszka Łapacz, Adam Romański, Marcin Muras, Łukasz Wiśniewski, Rafał Juć i Tomasz Jankowski, z którym udało nam się porozmawiać tuż przed startem ligi. Maciej Słomiński, Interia: Był pan 14 lat zawodnikiem w Polskiej Lidze Koszykówki, potem trenerem, a następnie przez wiele lat ekspertem Polsatu aż do dzisiaj. Jest jeszcze gęsia skórka przed ligowym startem? Tomasz Jankowski, Polsat Sport: - Pewnie, że tak, cieszę się że ligowa karuzela już rusza. Przerwa między sezonami jest stanowczo za długa, coś trzeba z tym zrobić (śmiech). Dobrze, że jest koszykówka 3x3, dzięki niej czas bez ligi szybciej minął. Czego pan się spodziewa po tym sezonie ORLEN Basket Ligi? - To będą bardzo ciekawe rozgrywki, zresztą tak samo jak poprzednie. Jest wiele zespołów o bardzo wyrównanym poziomie, co oznacza emocje do samego końca. Kto będzie mistrzem Polski? - Pomidor! Nie ma szans by dziś to przewidzieć. To totalne wróżenie z fusów. Liczyć się będą: Legia Warszawa, Anwil Włocławek, Śląsk Wrocław, King Szczecin, Stal Ostrów, Trefl Sopot, Start Lublin, Spójnia Stargard - jeśli kogoś nie wymieniłem to przepraszam, a to już przecież połowa stawki. Pokażcie mi drugą taką ligę, gdzie połowa drużyn liczy się w walce o zaszczyty. W jakim punkcie jest dziś Polska Liga Koszykówki? Mam wrażenie, że jest lepiej niż było kilka lat temu, ale daleko do zainteresowaniu mediów i kibiców z początku XXI wieku. - Bez dwóch zdań jest lepiej niż było, na pewno pod względem organizacji klubów. Mówi się, że pieniądze nie grają, natomiast brutalna prawda jest taka, że determinują poziom sportowy. Lepsi zawodnicy chcą większych pieniędzy. Utrzymane jest pewne status quo - nigdy nasze kluby nie miały do wydania tyle co włoskie, hiszpańskie, niemieckie czy rosyjskie i to się nie zmienia. W życiu i sporcie potrzebna jest pokora, powinniśmy znać swoje miejsce w szyku. Fajnie, że pniemy się w górę, fajnie że reprezentacja walczy o medale mistrzostw Europy. Dziś to reprezentacja Polski ciągnie naszą koszykówkę w górę. Nie ma pan wrażenia, że liga została z tyłu za kadrą? - Jeśli tak faktycznie jest, to tylko się cieszyć. Od zawsze słyszałem głosy, że kadra powinna być lokomotywą rozwoju. Dziś mamy sytuację specyficzną - zarówno reprezentacja jak i liga są w stanie coś zaproponować, obie te organizacje są na fali wznoszącej. Czy poziom ligi jest wyższy niż kiedyś czy nie? - Wyznacznikiem siły każdej ligi są wyniki klubów europejskich pucharach. Liga jest chlebem powszednim, a puchary są świętem dla klubów i zawodników. Gra z kontynentalnymi rywalami rozwija, ja miałem to szczęście, że właściwie co rok w nich uczestniczyłem. Ostatnie lata przyniosły zmianę perspektywy władz polskich klubów, zespoły budowane są nie tylko, aby ugrać coś na krajowym podwórku, ale również zaatakować FIBA Europe Cup czy nawet EuroCup. To dla mnie jedyny właściwy kierunek. Mistrzostwo Polski dla Kinga Szczecin w ubiegłym sezonie było sporą niespodzianką. W himalaizmie mówi się, że trudniej jest wejść na szczyt niż się na nim utrzymać. - Ta zasada stosuje się do każdej dziedziny życia i sportu, w każdym miejscu na ziemi, koszykówka nie jest wyjątkiem. Trener Kinga, Arkadiusz Miłoszewski jest bardzo mądrym szkoleniowcem i doskonale wie co trzeba zrobić. Po pierwsze zapomnieć o tym co było, o mistrzowskiej fecie. To było miłe, przyjemne, ale dziś zaczyna się nowy sezon i zabawa zaczyna się od początku. Oczekiwania wciąż są wysokie, z pewnością wzrosły po mistrzostwie, ale tytuł "back to back"? To się zdarza dość rzadko w naszej wyrównanej lidze. Ostatnio dokonał tego Anwil Włocławek w latach 2018-19. Grał pan przez sześć lat we Włocławku, a ja zaryzykuję stwierdzenie, że to miasto które ze wszystkich polskich żyje koszykówką najbardziej. - Tam miłość do koszykówki przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Do tej pory mam kontakt z najbardziej zagorzałymi, wiernymi fanami Anwilu. Tam jest zawsze bardzo gorąco, już się nie mogę doczekać, gdy skomentuję mecz z Włocławka dla Polsatu. W pierwszej kolejce Anwil podejmie Trefla Sopot, w którym został trener Żan Tabak i mocno pozmieniał skład. - Cieszę się, że trener Tabak został w Sopocie, nasza liga potrzebuje wyrazistych osobowości. Słyszałem, że nie było łatwo przekonać go do pozostania, bo chorwacki trener uzależniał to od gry w europejskich rozgrywkach, a Trefla przecież w nich nie ma. Zapewne dlatego, że w Treflu ma być mniej środków niż rok temu. - No cóż, takie są realia polskiej ligi. Nie wszędzie jest pieniędzy więcej, a raczej bywa mniej (śmiech). Zespoły, które mają budżety w granicach 10 i więcej milionów będą się liczyć najbardziej w lidze. Inna rzecz to umiejętne wydanie tych środków. Trenerzy muszą wykazać się doświadczeniem i przysłowiowym "nosem". Startuje Polska Liga Koszykówki. Mecze pokaże Polsat Sport Mówiliśmy o gorącej atmosferze we Włocławku, podobna, rzekłbym piłkarska, jest w Słupsku. - Nie wiem czy to uprawnione porównanie, na mecze piłkarskie nie chadzam. Ja bym tę atmosferę określił jako gorącą po koszykarsku. Wielokrotnie grałem w Słupsku, wtedy miałem wrażenie, że cała hala jest przeciw mnie. Na pewno Czarni chcieliby częściej wykorzystywać atut własnego parkietu, bo w poprzednim sezonie średnio im się to udawało. Gorąco jest we Włocławku, Słupsku, a także w Ostrowie Wielkopolskim. - Ośrodki, nazwijmy to średniej wielkości, mają swą specyfikę. Te miasta kochają koszykówkę na zabój. Szkoda, że Ostrów nie wystartuje w pucharach, bardzo tego żałuję, bo wydaje się że ten ośrodek, jego kibice i władze klubu na to zasługują. Zespół Stali, nawet odchudzony, wciąż ma w swoich szeregach dwóch mocnych Łotyszy, Djurisicia, Kuliga. Będą się liczyć. Rozmawiałem kiedyś z Filipem Dylewiczem, który kończył karierę i swoją przyszłość zdecydowanie wiązał z Gdynią. Tymczasem zdecydował się wyjechać do Ostrowa Wielkopolskiego. Co go skusiło? - To już pytanie nie do mnie. Każda próba skorzystania z doświadczeń byłych koszykarzy jest warta uwagi i wsparcia. Przecież myśmy zęby zjedli na tej dyscyplinie, oddychamy nią, budzimy się z nią i zasypiamy. Obojętnie jaka będzie rola Filipa jestem przekonany, że posiada niezbędne kompetencje, a obie strony skorzystają na tej współpracy. Trzymam mocno kciuki za "Dyla". Było dla pana zaskoczeniem, że Andrzej Pluta odszedł z Trefla Sopot i zakotwiczył w Arce Gdynia? Trener Tabak mówił "Sportowym Faktom", że Pluta dwukrotnie nie przyjął oferty klubu z Sopotu. Z całym szacunkiem dla Arki, obecnie chyba w Sopocie płaci się więcej. Być może jest to krok w tył, by potem zrobić skok do przodu? - Dużo mówimy o pieniądzach, one są ważne, ale nie w każdym momencie są dla zawodnika najważniejsze. Ważna jest też sytuacja w zespole, ważne są zadania otrzymane od trenera, ile minut zawodnik dostaje na boisku, jak może w danym układzie wykorzystać swój potencjał itd. Tabak uchodzi za trenera, który potrafi wydobyć potencjał z zawodnika, w tym kontekście szkoda, że Andrzej odszedł. Z drugiej strony, być może w Gdyni dostanie więcej tego czego będzie chciał? Być może priorytetem było dla niego być najważniejszym zawodnikiem w drużynie, aby od niego najwięcej zależało? Będę z zainteresowaniem śledził jego grę. Kapitan Polaków podjął radykalną decyzję. Chce żyć pełnią życia Trefl w dużej mierze zmienił skład, tymczasem wiele drużyn w dużym stopniu utrzymało swój stan posiadania. - To pozytywna moda, która zapanowała w PLK - liczącym się drużynom udaje się utrzymać trzon zespołu na kolejne rozgrywki. O Kingu już mówiliśmy - zostali Andy Mazurczak, Zac Cuthbertson i Tony Meier. Na pewno będzie się liczyć Legia Warszawa - zostali Aric Holman i Raymon Cowels oraz polscy zawodnicy. To samo we Włocławku, gdy drużyna pracuje razem w okresie 2-3-letnim wówczas można sprawiedliwiej ocenić efekty pracy zespołu i trenera. No właśnie kontrakty w lidze koszykówki są przeważnie roczne, a drużyna która osiągnie sukces pada jego ofiarą i zostaje rozmontowana. Tak było ze Śląskiem Wrocław, który był mistrzem przed Kingiem. Ta drużyna praktycznie przestała istnieć w dotychczasowym kształcie po ligowym triumfie w 2022 r. - Każdy kij ma dwa końce. Zawodnicy, którzy rozegrają dobry sezon, życzą sobie nawet dwukrotnej podwyżki i strony muszą się rozejść. Dobrze znaleźć złoty środek i odpowiedzieć sobie na pytanie - czy dwukrotna podwyżka da dwa razy lepszą grę takiego zawodnika? To byłoby zbyt proste. Takie przełożenie nie działa. Mówił pan o ambicji gry w pucharach, tymczasem często okazują się "pocałunkiem śmierci". Śląsk Wrocław zaczął od 13 wygranych w lidze... - By sensacyjnie ulec Sokołowi Łańcut. W tym zespole zostali Corey Sanders i Adam Kemp. Trenerem Markiem Łukomskim znów będą straszyć niegrzeczne dzieci. Tam się niejeden zespół potknie. W EuroCup Śląsk przegrywał wszystko jak leci, za co ostatecznie zapłacił posadą trener Andrej Urlep. - Występy Śląska w pucharach to temat złożony i na inną okazję. WKS wygrał jeden mecz w poprzednim sezonie w EuroCup. Został jednak doceniony i zaproszony do kolejnej edycji, więc chyba tak fatalny do końca nie był. Wyniki ostatnich dwóch sezonów niezbicie pokazują, że nasze zespoły są za słabe, źle budowane na te rozgrywki. Do gry w polskiej lidze i w EuroCup, który jak widać jest dla nas na kosmicznym poziomie, nie można mieć pięciu zawodników, a kilkunastu. Niestety nie widzę, żeby Śląsk miał osiągnąć coś spektakularnego w rozgrywkach europejskich w zaczynającym się sezonie, ale może się mylę. Śląsk był na szarym końcu EuroCup, za to aż do półfinału doszedł ukraiński BC Prometey, który miał dołączyć do ligi polskiej. - Ten pomysł upadł i całe szczęście. Przecież Ukraińcy zjadają naszą ligę budżetowo na śniadanie. Co innego grać towarzysko, co innego gdyby drużyna z innego państwa zdobyła tytuł mistrza Polski. Jeszcze jedna nazwa w lidze przyciąga wzrok, to beniaminek ligi Dziki Warszawa. Koszykówka przyszła zza oceanu, a klub ze stolicy ma bardzo amerykańską nazwę jak Szerszenie z Charlotte, Leśne Wilki z Minnesoty czy Jastrzębie z Atlanty. Czy drużyna Dzików będzie grała dziko? - Może tak się zdarzyć (śmiech). Raczej rzadko bywa, by beniaminek był w stanie mocniej zamieszać w lidze. Przeskok z I ligi do Ekstraklasy nie jest łatwy, ale historia Dzików jest niesamowita, bardzo trzymam za nich kciuki, za prezesa, za całą organizację. Jeszcze kilka lat temu Dziki w PLK to było science fiction, a dziś to się dzieje na naszych oczach. Szalenie dużo zależy od graczy zagranicznych, Dziki akurat mają amerykańskich. Ktoś z nich może być jednym z indywidualnych liderów ligi, bo będą grali ponad 30 minut, będą mieli piłkę długo w rękach. Są dwa zespoły w Warszawie, będą kolejne derby, będzie się działo. Teraz w rozgrywkach PLK na parkiecie musi przebywać jeden zawodnik Polski. W piłkarskiej Ekstraklasie cały czas eksperymentuje się z limitem minut dla zawodników młodzieżowych. Co pan na to? - Były już w PLK takie przepisy, że przez całą drugą kwartę musiał na boisku przebywać zawodnik młodzieżowy. Jestem zwolennikiem tego, aby grali najlepsi, obojętnie młodzi czy starzy. Być może są sensowne rozwiązania chroniące młodzież za granicą, które da się tego pogodzić z zasadami wolnego rynku. Od pytania o mistrza sprytnie się pan uchylił. A kto będzie "czarnym koniem"? - Nie mówi się zbyt wiele o zespole Startu Lublin, który przez ostatnie lata sobie na to zasłużył nie osiągając spektakularnych sukcesów. Najnowsze kontrakty podpisane przez lublinian wyglądają ciekawie. Ten sezon będzie ważnym testem dla trenera Artura Gronka, który rozpocznie drugi sezon w Starcie. I jeszcze Spójnia Stargard, ten zespół wystąpi w FIBA Europe Cup. Ściskam kciuki za Niemca Sebastiana Machowskiego, który jest tam trenerem. Myśmy grali przeciw sobie jeszcze w juniorskich meczach reprezentacji Polski i Niemiec mając po 17 lat i od wtedy się znamy - to już prawie 35 lat... Rozmawiał Maciej Słomiński, Interia