Obrona tytułu w PLK wcale nie jest taką oczywistością. Ostatnią drużyną, która była w stanie wygrać rozgrywki co najmniej dwa razy z rzędu, był Anwil Włocławek (lata 2018-2019). King pisze historię na oczach kibiców, ale tym razem opuścili oni Netto Arenę ze smutnymi minami. Szczecinianie wciąż mogą jednak jeszcze obronić mistrzostwo Polski i pozostać na dobrej drodze, aby w przyszłości zbliżyć się do osiągnięć wcześniejszych ligowych dominatorów: Śląska Wrocław (1998-2002) czy Prokomu Trefla Sopot (2004-2009). Kibiców koszykówki elektryzował głównie pojedynek rozgrywających: Andrzeja Mazurczaka (King) oraz Jakuba Schenka (Trefl). W Polsce rzadko Polak pełni rolę lidera drużyny, a tak właśnie jest w zespołach ze Szczecina i Sopotu. Dodatkowym smaczkiem była przeszłość 29-letniego rozgrywającego Trefla. Grał przecież kiedyś w Szczecinie, ale zrezygnowano z niego kosztem... Mazurczaka. W szóstym meczu finałowym więcej punktów zdobył Mazurczak, ale to Schenk cieszył się z wygranej, która przedłuża nadzieje ekipy z Trójmiasta na złote medale. Orlen Basket Liga. King Szczecin - Trefl Sopot 80:101 Smutek kibiców opuszczających ten ponad pięciotysięczny obiekt był podwójny, ponieważ to była ostatnia szansa dla koszykarzy Kinga na świętowanie mistrzostwa przed własną publicznością. Jeszcze może być pięknie, ale sukces można przypieczętować już tylko poza Szczecinem. Już początek meczu nie zwiastował happy endu. To goście rozpoczęli koncertowo, po cztetech minutach Trefl prowadził 14:2 (dwie "trójki" Paula Scruggsa i dwie "dwójki" Geoffreya Groselle'a). W pozostałych minutach pierwszej kwarty obraz gry diametralnie się zmienił. Do celu hurtowo zaczęli trafiać gospodarze, natomiast goście zatracili skuteczność. King praktycznie odrobił stratę (23:19 dla Trefla). Na początku drugiej, po celnym rzucie za dwa Michale'a Kysera, szczecinianie wyrównali stan meczu (23:23). Mogło się wydawać, że po odrobieniu dwunastopunktowej straty teraz pójdą za ciosem i wjadą na autostradę do tytułu. Nic z tego, znów poziom swojej gry podnieśli przyjezdni z Trójmiasta. Przewaga sopocian zaczęła rosnąć. W pewnym momencie wynosiła osiem punktów, ale na przerwę drużyny schodziły przy wyniku 50:45 dla Trefla. Będzie uczta w Ergo Arenie! O wszystkim zadecyduje niedzielny mecz Siłą Trefla w całym meczu były rzuty z dystansu (9/15 w pierwszej połowie i 8/11 w drugiej, co daje skuteczność na poziomie 65 proc.). W tym elemencie brylowali: wcześniej wymieniony Scruggs (pięć "trójek" i łącznie 17 punktów), a także Andy Van Vliet, który trafił wszystkie cztery rzuty za trzy. W trzeciej kwarcie po raz kolejny King dopadł gości, w 27. minucie nawet po raz pierwszy wyszedł na prowadzenie, jednak było to tylko chwilowe. Znów mieliśmy powtórkę z rozgrywki, czyli objęcie prowadzenia przez Trefla, a następnie budowanie przewagi. Przed czwartą kwartą King miał do odrobienia dziewięć punktów. Nie udało się, Trefl zwyciężył 101:80. Wygrana sopocian była zasłużona. W końcu drużynowo wygrali wszystkie cztery kwarty, stąd też tak wysoka różnica punktowa. Jeszcze kilka dni temu wydawało się, że złote medale ponownie odbiorą koszykarze ze Szczecina, w finałowej batalii było 3:1 dla Kinga, ale teraz jest już remis. Z jednej strony szanse można określić 50 na 50, jednak z dwóch powodów psychologiczną przewagę mają koszykarze z Trójmiasta. Po pierwsze - to oni są na fali, wygrali dwa mecze z rzędu, a po drugie - mecz o złoto rozegrają u siebie w domu. King Szczecin - Trefl Sopot 80:101 (19:23, 26:27, 20:24, 15:27)King: Mazurczak 20, Udeze 9, Cuthbertson 17, Meier 4, Woodson 0 - Kyser 9, Mobley 7, Żółnierewicz 7, Nowakowski 5, Borowski 2 Trefl: Zyskowski 21, Scruggs 17, Groselle 8, Varadi 5, Best 5 - Schenk 20, Van Vliet 18, Witliński 4, Barnes 3