PAP: Miał pan lepsze osiągnięcia w Tauron Basket Lidze? Kamil Łączyński: - Trzy sezony temu w barwach AZS-u Koszalin miałem w jednym ze spotkań 11 decydujących podań, więc teraz poprawiłem osobisty rekord. Sobotni mecz w Radomiu stał przede wszystkim pod znakiem walki... - Obie drużyny były bardzo zdeterminowane, by odnieść zwycięstwo. Dominowała twarda rywalizacja fizyczna. Po pierwszej, bardzo wyrównanej połowie, w drugiej mieliśmy okres skutecznej gry, gdy w kilku akcjach z rzędu zdobyliśmy punkty i uzyskaliśmy nawet 16-punktową przewagę. W czwartej kwarcie praktycznie ją straciliśmy, gdy Anwil zaczął grać szybciej i skuteczniej w ataku, a ich snajper Arvydas Eitutavicius nie chciał pomylić się, rzucając za trzy punkty - w całym meczu trafił wszystkie pięć takich prób. W końcówce udało nam się opanować nerwy i utrzymaliśmy zwycięstwo. Nie wychodzi pan w pierwszej piątce zespołu, ale z meczu na mecz coraz dłużej przebywa na parkiecie. - Przeciwko Anwilowi, praktycznie całą drugą połowę spędziłem na boisku, może bez pięciu minut. Gdybym grał słabo, trener zapewne nie dawałby mi tej szansy. Korzyść jest tu obustronna. Jeśli ja będę grał dobrze i będzie miała z tego pożytek drużyna, to będę otrzymywał więcej minut od trenera. Z czego wynika pana dobra dyspozycja na początku sezonu? - Trudno jeszcze powiedzieć, by forma była ustabilizowana. Na pewno ostatni mecz jako tako wyszedł, ale poprzednie spotkanie w Toruniu kompletnie mi się nie udało. Policzyłem sobie, że trenuję na pełnych obrotach od lipca. Wkrótce minie czwarty miesiąc mojej porządnej pracy. Powinienem więc być już w przyzwoitej formie, dużo lepszej niż reszta graczy. Na pewno w każdym meczu nie będę miał 12 asyst, ale zrobię wszystko, by jak najlepiej kreować pozycje kolegom. W lipcu przygotowywał się pan z reprezentacją do kwalifikacji mistrzostw Europy, w sierpniu miał pan w nich udane mecze, a drużyna awansowała do przyszłorocznego Eurobasketu. Wiadomo, że był pan takim "awaryjnym" rozgrywającym, pod nieobecność odpoczywającego od kadry Łukasza Koszarka. Myśli pan, że jest w stanie wywalczyć sobie stałe miejsce w drużynie trenera Mike'a Taylora? - Oczywiście, widzę taką szansę. Na pewno nie składam broni. Jeżeli zagram dobry sezon, jeżeli będę zdrowy Bardzo liczę na to, że selekcjoner mnie powoła. Wiadomo, że Łukasz Koszarek chce wrócić na przyszłoroczne mistrzostwa. Są też głosy o naturalizacji gracza na naszą pozycję. Ja rywalizacji się nie boję. Jeżeli dostanę powołanie, stawię się na zgrupowanie - przygotowany, by walczyć o miejsce w reprezentacji. Patrząc na suche liczby, jest pan zdecydowanie na pierwszym miejscu w klasyfikacji najlepiej podających ligi ze średnią 8,0, przed Koszarkiem - 6,3 i Amerykaninem Williamem Franklinem - 6,0. Kolejny reprezentant Polski Robert Skibniewski jest szósty - 5,3. Pozycję wyjściową ma pan dobrą. - Niby dobrą, ale trzeba pamiętać, że mamy za sobą dopiero trzy kolejki ekstraklasy. Jest jeszcze dużo grania. Nie można też patrzeć tylko i wyłącznie przez pryzmat statystyk, bo wiadomo, że liczby nie grają na boisku. Ja będę robił wszystko, żeby Rosa Radom zaszła jak najdalej w tym sezonie. Myślę, że moja dobra gra przełoży się na dobro drużyny i dzięki temu będę mógł liczyć na powołanie do kadry. Jak pan ocenia obecną drużynę Rosy, po letnich zmianach kadrowych i pierwszych, nie wszystkich udanych, meczach sezonu? - Myślę, że potencjał jest równie wysoki jak był w zeszłym sezonie, a może nawet i wyższy. Natomiast wiadomo, że boisko wszystko weryfikuje. Trudno mi teraz mówić, czy skład jest lepszy, silniejszy, gdyż inne drużyny też operują innymi zestawieniami. W każdym razie wierzę w tych chłopaków. Naszym celem jest co najmniej powtórzenie czwartego miejsce z zeszłego sezonu, a wiadomo - apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc medal na koniec rozgrywek gdzieś chodzi mi po głowie. Powiększona do 16 zespołów liga będzie ciekawsza? - Na to się zanosi. Chociażby niedzielny mecz Śląska ze Stelmetem pokazał, że nie ma, przynajmniej na ten moment, wyraźnych faworytów w lidze i każdy może powalczyć. Również zespoły, które dopiero pierwszy rok grają w ekstraklasie niejednokrotnie już pokazały pazur i wygrywały z teoretycznie silniejszymi od siebie ekipami. Na jakie elementy w swojej grze zwraca pan uwagę, co chciałby poprawić, by była ona jeszcze lepsza? - Zawsze są jakieś niuanse - i w ataku, i w defensywie. Na pewno chciałbym poprawić grę w obronie jeden na jeden. W ataku też jest wiele rzeczy do doskonalenia, ale te swoje braki zostawię w tajemnicy, żeby nie podpowiadać przeciwnikom. Rozmawiał Marek Cegliński