Gdzie te czasy, gdy "Wrocławscy Kosynierzy" przyjeżdżali do Trójmiasta walczyć o mistrzostwo Polski. W 2002 roku dream team Andreja Urlepa z Maciejem Zielińskim, Dominikiem Tomczykiem i Tomasem Paczesasem wygrał w finale z Prokomem Treflem 4:1 w serii finałowej. To był ostatni do dziś tytuł mistrzowski "Wojskowych". Od tej pory zagrali jeszcze tylko raz w finałowym starciu, stało się to dwa lata później, a rywalem był Prokom Trefl Sopot, dla którego był to pierwszy tytuł mistrzowski. W ten sposób odbyło się symboliczne przekazanie berła w polskiej lidze koszykówki. To był początek serii dziewięciu (!) kolejnych tytułów dla koszykarzy znad morza. Wygląda na to, że kluczem do hegemonii w polskiej lidze koszykówki było hasło - "u kogo Paczesas gra, ten mistrza ma". Po mistrzowskim pierścieniu zdobytym we Wrocławiu, "Pacek" triumfował we Włocławku, potem cztery razy z rzędu w Trójmieście jako zawodnik, następnie pięć razy (!) jako trener. Celowo nie wymieniam miasta, gdyż w międzyczasie mistrzowska drużyna zmieniła siedzibę z Sopotu na Gdynię, co nie zmieniło faktu, że "klątwa" Litwina z Kowna obowiązywała. Dosyć wspomnień, dziś wtorkowi rywale z Ergo Areny nie marzą raczej o mistrzostwie, chociaż w rwanym, przerywanym przez COVID-19 sezonie wszystko się może zdarzyć. Sytuacja była o tyle nietypowa, że przed wtorkowym meczem rywale mieli po siedem wygranych, ale Trefl wyżej w tabeli, bo miał aż o trzy mecze więcej. Koronawirus spowodował wyrwę i szpital w drużynie gości na początku października. Była mowa o "klątwach", to jeszcze o jednej, nieco mniejszej. Przed jednym z poprzednich meczów domowych Trefla (96:67 z Polskim Cukrem Toruń), jednemu z koszykarzy gości została wręczona nagroda dla najlepszego zawodnika ligi w poprzedniej serii spotkań. Wtedy był nim Aaron Cel, tym razem Aleksander Dziewa. Tak jak wtedy tak i teraz był to w zasadzie koniec pozytywnych wiadomości dla graczy przyjezdnych. Śląsk prowadził w tym spotkaniu tylko raz, po jednej z pierwszych akcji meczu. Trefl zaczął nietypowym składem, w wyjściowej piątce zabrakło dotychczasowych pewniaków: Michała Kolendy, TJ Hawsa i Pawła Leończyka, ale była wyraźnie przemyślana strategia trenera sopocian, Marcina Stefańskiego. Miejscowi prowadzili od samego początku, co Śląsk zbliżał się, to zaraz Trefl odskakiwał, najwięcej na dziesięć punktów w 16 minucie spotkania. Najskuteczniejszy był kapitan sopocian, Leończyk który już w połowie drugiej kwarty miał 10 punktów. Gości w meczu utrzymywało bałkańskie duo - Chorwat Ivan Ramljak i Serb Starhinja Jovanović - zdobywcy odpowiednio trzynastu i dziewięciu punktów. Wynik po pierwszej części meczu nie był przesadnie wysoki, co świadczy zarówno o dobrej obronie rywali, jak i przeciętnej skuteczności - statystyki rzutowe były wyrównane - około 40 proc. z gry. Druga połowa meczu, jak pierwsza, przebiegała pod dyktando miejscowych. Przy stanie 48:34, goście postawili obronę strefową, niewiele ona pomogła, przewaga gospodarzy rosła. Było już 17 punktów na korzyść miejscowych w 28 minucie po "trójce" Dariusa Motena, który rozgrywał dobre zawody, zdobywając 14 punktów. To koszykarskie abecadło, by obronę strefową rozrywać właśnie rzutami z dystansu. Przed ostatnią kwartą przewaga Trefla wynosiła aż 16 punktów. W 33. minucie zmalała do dziesięciu oczek, ale to było wszystko na co stać tego dnia "Wojskowych". W krytycznych momentach Trefl miał Dominika Olejniczaka, który był najskuteczniejszy w Treflu - zdobył16 punktów i tylko dwa razy pomylił się z gry. Jeśli ktoś łudził się, że jeszcze nie jest po meczu porzucił te myśli w 36. minucie, gdy za trzy trafił Michał Kolenda, zdobywając dopiero swe pierwsze punkty w meczu. Było 72:52 dla podopiecznych Stefańskiego. Do końca meczu grali już głównie rezerwowi. Trefl Sopot - Śląsk Wrocław 79:60 (15:11, 22:18, 22:14, 20:17) Maciej Słomiński, Ergo Arena, Gdańsk/Sopot