Do przerwy gospodarze prowadzili 38:27, a w 36. minucie było jeszcze 63:57 dla Trefla. Końcówkę goście wygrali jednak 19:7, a cały mecz 76:70. "W pierwszej połowie nie realizowaliśmy założeń, ale w przerwie zrobiliśmy korektę, spisywaliśmy się bardzo dobrze w defensywie i w drugiej odsłonie pozwoliliśmy rzucić rywalom tylko 32 punkty. To sporo osiągnięcie, bo moim zdaniem Trefl nie ma w ofensywie ograniczeń. Ten trudny mecz z wyjątkowo mocną w tym sezonie sopocką ekipą wygraliśmy dzięki zespołowej grze. To zasługa wszystkich zawodników, bo dali z siebie wszystko i walczyli razem jak prawdziwa drużyna" - powiedział trener Pszczółki David Dedek. Lublinianie odnieśli szóste, w tym trzecie wyjazdowe, zwycięstwo. Z kolei sopocianie zanotowali trzecią, w szóstym spotkaniu, porażkę we własnej hali. "To był przeciwnik z wyższej półki. Ciężko nam było wejść w mecz, ale dość szybko złapaliśmy swój rytm. Trafialiśmy otwarte rzuty, dzieliliśmy się piłką, a nasza organizacja gry stała na dobrym poziomie. Do przerwy zasłużenie dość wysoko prowadziliśmy, ale w drugiej połowie mieliśmy problem z obroną i daliśmy rzucić gościom 49 punktów. To zdecydowanie za dużo, zwłaszcza kiedy występujemy u siebie. Rywale szybko trafili dwie trójki, poczuli krew i za szybko odrobili straty. Później mieliśmy jeszcze w zapasie dziewięć punktów, ale też nie zdołaliśmy tej przewagi utrzymać" - skomentował szkoleniowiec Trefla Marcin Stefański. Ze względu na to, że Sopot znalazł się w tzw. czerwonej strefie, to spotkanie rozegrane zostało bez udziału widzów. "We własnej hali przy pustych trybunach gra się dość specyficznie. Kibice są naszym szóstym zawodnikiem i tego jednego zawodnika nam zabrakło. Pomimo tego, że jest pandemia, nasi fani przychodzą na mecze i wspierają nas. Nie wiem, czy za sprawą ich obecności odnieślibyśmy zwycięstwo, ale wiem, że ich doping bardzo by nam pomógł" - podsumował Stefański. Autor: Marcin Domański