W tym sezonie ekstraklasa koszykarzy startuje w wyjątkowych okolicznościach. Nigdy wcześniej nie występowało w niej siedmiu reprezentantów Polski - ćwierćfinalistów mistrzostw świata. Pan jest jednym z nich. Czy to będą nowe, inne rozgrywki ligowe? Michał Sokołowski: Myślę, że rozgrywki co roku są nowe. Zawsze oglądamy przetasowania w klubach, a przed rozpoczęciem ligi wiadomo, kto będzie się bił o tytuł mistrza Polski. Na pewno będzie ciekawie. Nie obowiązuje już przepis od dwóch Polakach na parkiecie. Zobaczymy, jak to wpłynie na poziom rozgrywek i sytuację rodzimych koszykarzy. Wrócił pan do Anwilu Włocławek, gdzie rozpoczynał karierę w ekstraklasie. Klub uważany jest za głównego kandydata do tytułu, zbudował teoretycznie najsilniejszy skład. Widzi pan konkurentów dla siebie i kolegów? - Czy najsilniejszy? Na pewno mamy mocny i kompletny zespół. Wygląda na to, że posiadamy wszystko, żeby powalczyć o mistrzostwo, ale dziś nikt nie wie, co przyniesie ligowa rywalizacja. W krótkiej przerwie między mundialem i rozpoczęciem zajęć z Anwilem znalazł pan czas na spotkanie z koszykarską młodzieżą i kibicami MKS Pruszków. Czym jest dla pana ten klub? - Tutaj wychowałem się koszykarsko, ale i życiowo. W końcu spędziłem tu za młodu pół życia. Wyjeżdżaliśmy na obozy, trenerzy byli dla nas jak ojcowie. Na pewno wiele stąd wyniosłem. Z MKS trafiłem do reprezentacji juniorów, grałem w mistrzostwach Europy U-18 Dywizji A i U-20 Dywizji B. Moim pierwszym trenerem był Jerzy Kwasiborski. Najwięcej mu zawdzięczam, bo to on zaraził mnie koszykówką, pasją do tej wspaniałej dyscypliny. Zawsze będę go wspominał najlepiej, a teraz miałem okazję podziękować mu osobiście. W trakcie ośmiu sezonów w ekstraklasie w barwach Anwilu, Rosy Radom i Stelmetu Enei BC Zielona Góra dorobił się pan wielu wyróżnień indywidualnych i zespołowych. Brakuje złotego medalu mistrzostw Polski... - Rzeczywiście, nie mam jeszcze tego najważniejszego - złotego medalu, nie mam też brązowego. Mam nadzieję jednak, że to nie koniec powiększania kolekcji. Wróćmy jeszcze do zakończonych przed kilkoma dniami mistrzostw świata w Chinach. Po spotkaniu z reprezentacją USA rozmawiał pan z jej słynnym trenerem Greggiem Popovichem... - Podszedłem do niego, podziękowałem za mecz. Trener też podziękował i powiedział, że zrobiliśmy bardzo dobrą robotę. Który mecz na mundialu najbardziej wrył się w pamięć? - Zwycięskie spotkanie z Chinami. To był dla nas najcięższy mecz. I najdłuższy. Nigdy w życiu nie grałem prawie trzy godziny. Okoliczności, w jakich pokonaliśmy reprezentację gospodarzy, jak to spotkanie wyglądało i przez co musieliśmy przebrnąć to dodatkowa, niesamowita opowieść. Kojarzy mi się z największą trudnością i największą radością jednocześnie. To był dla nas przełomowy mecz w turnieju. Rozmawiał: Marek Cegliński