Jak pan odebrał ćwierćfinałową rywalizację z Kingiem i awans klubu do najlepszej czwórki rozgrywek po zwycięstwie w Szczecinie? Jarosław Jankowski: Emocje w czwartkowym spotkaniu na pewno były ogromne. Z uwagi na to, że ten mecz dawał nam awans, ale też dlatego, że był bardzo wyrównany do samego końca. Na pewno bardzo się cieszymy. Z drugiej strony nie jest to przypadek, bo zajęliśmy drugie miejsce po rundzie zasadniczej i - co by nie myśleć - byliśmy faworytem w tej parze, patrząc na przebieg całego sezonu. Przed rozgrywkami mówił pan: "musimy celować w pierwszą ósemkę i grać jak najlepiej". Te zadania już zostały zrealizowane. - Dokładnie tak. Założeniem był występ w play off oraz dobra gra i to się udało. Graliśmy, wydaje mi się, lepiej niż bardzo dobrze. Trudy tego sezonu potrafiliśmy wykorzystać po swojej myśli, mimo zmian i zawirowań w składzie. Jakie czynniki sprawiły, że drużyna tak dobrze się zaprezentowała? - Transfery przed sezonem, a także uzupełnienia składu dokonywane w jego trakcie. Były to jakby chirurgiczne operacje punktowe, dobrze wpasowane do naszej drużyny. Także to, że sięgaliśmy po zawodników z polskiej ligi, a nie ryzykowaliśmy z koszykarzami z USA, którzy z powodu pandemii przyjeżdżają w bardzo różnej dyspozycji - często bez formy, a nierzadko doznają szybko kontuzji. To była świadoma decyzja, że szukamy graczy w kraju, ewentualnie w Europie. Skończyło się tym, że udało nam się pozyskać trzech zawodników - Nicka Neala, Lestera Medforda i Walerego Lichodieja z polskiej ekstraklasy. Ostatni raz Legia znalazła się w czołowej czwórce ligi w 1974 roku. W tamtym zespole grali m.in. kadrowicze Grzegorz Korcz, Waldemar Kozak, Jacek Dolczewski, Jerzy Frołów, ale czwarte miejsce było rozczarowaniem. W tym sezonie awans do półfinału jest już wielkim sukcesem. Co by pana naprawdę usatysfakcjonowało? - Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jesteśmy w czwórce, w strefie medalowej i wszystko jest otwarte. Mamy bardzo trudnego przeciwnika, bo Stal Ostrów jest uważana za jednego z głównych faworytów do mistrzostwa, ale powiedziałbym tak: oni muszą, a my bardzo chcemy. W tym upatruję naszej dużej szansy. Jak pan widzi Legię w przyszłym sezonie? Zagracie w europejskich pucharach? - Widzę Legię, którą dalej prowadzi trener Wojciech Kamiński. Rzeczywiście, chcemy grać w europejskich pucharach. Zgłaszamy swój akces. Zajęte miejsce w lidze powinno nam to gwarantować. No i dalej chcemy grać bardzo dobrze, a jak się ułoży następny sezon - zobaczymy. Ten sezon może być wyjątkowy dla klubu z Łazienkowskiej. Piłkarze to już praktycznie mistrzowie Polski, koszykarze są blisko medalu, pierwszego od 1969 roku. Który z tych sukcesów bardziej by pan cenił? - Nie da się tego porównywać. Historycznie więcej by ważył medal koszykarzy, bo nie zdobyliśmy go od kilkudziesięciu lat. Jednak oba ewentualne sukcesy są tak samo ważne dla klubu, dla mnie, dla warszawiaków. Gdy przychodził pan do koszykarskiej sekcji, zaczynała się realizacja hasła "Odrodzenie potęgi". Czy można powiedzieć, że już się to ziściło? - Autorem hasła jest Marcin Gacoń, który jest z nami do dzisiaj. Rzeczywiście, cały czas nam ono towarzyszy. Jest symboliczne, bo koszykarska Legia była potęgą przez wiele lat. Jest jednym z najbardziej utytułowanych klubów. Dzisiaj kropką nad "i" byłoby zdobycie medalu. Na pewno będziemy walczyć o niego w tym sezonie i mam nadzieję - w przyszłym. Pokonaliśmy już cały ten maraton, ze startem w trzeciej lidze, żeby znaleźć się na szczycie - w czołowej czwórce ekstraklasy. Trzeba się teraz w niej zadomowić i zdobywać medale. Rozmawiał Marek Cegliński