Spotkanie było wyrównane, zacięte i choć Rosa prowadziła przez jego większą część, to ostatnie słowo należało do obrońców tytułu. To była najbardziej zacięta seria w 1/4 finału, bowiem w innych parach rywalizacja skończyła się po trzech meczach. W pierwszej połowie radomianie, grający bez kontuzjowanego Ryana Harrowa, mieli wysoką skuteczność rzutów za trzy punkty 54 procent (7/13). Kilkukrotnie w tej części gospodarze prowadzili różnicą siedmiu punktów (23:16, 32:25). Po 20 minutach Stelmet zmniejszył straty do punktu (37:38) po akcjach najlepszych na parkiecie Serba Borisa Savovica - 21 pkt, sześć zbiórek i pięć asyst oraz Czarnogórca Vladimira Dragicevica - 18 pkt, sześć zbiórek. Trzecia kwarta to kolejny festiwal rzutów "za trzy" Rosy. Trafiali Michał Sokołowski i Filip Zegzuła, który w całym meczu trafił czterokrotnie w ten sposób. Rosa wygrywała 46:41, później krótko górą byli goście, a po 30 minutach zespół trenera Wojciecha Kamińskiego wygrywał 61:58. W czwartej odsłonie zdecydowanie lepsi byli zielonogórzanie, którzy tę część zakończyli zwycięstwem aż 35:22. Dobrze bronili i w końcu byli skuteczni z dystansu, ale sukces okupili jednak kontuzją dłoni - najprawdopodobniej złamaniem jednego z palców - Jarosława Mokrosa, który zszedł z parkietu w 33. minucie i został odwieziony do szpitala. "Wiedzieliśmy, że będzie to bardzo trudny mecz, bo Rosa miała ostatnią szansę na przedłużenie walki w ćwierćfinale. W pierwszej kwarcie pozwoliliśmy Zegzule na rzuty z dystansu, a w ataku nic nam nie szło. Podobnie było w trzeciej, gdy radomianie znowu trafili cztery razy za trzy punkty, ale walczyliśmy cały czas. W ostatniej części zagraliśmy rewelacyjnie. Jesteśmy zadowoleni, choć prawdopodobnie straciliśmy do końca sezonu Mokrosa" - powiedział trener Stelmetu Andej Urlep. Decydujące były dwie minuty - miedzy 34. a 36. Obrońcy tytułu trafili dwa razy z rzędu za trzy punkty - najpierw Łukasz Koszarek, a potem Litwin Martynas Gecevicius i na niespełna cztery minuty przed końcem prowadzili 77:70. Koszarek nie tylko trafiał w kluczowych momentach, ale i podawał do kolegów - miał 11 asyst. Techniczny faul dla trenera Kamińskiego i dwie z rzędu straty wybiły radomian z rytmu. Po pięciu z rzędu punktach Przemysława Zamojskiego ekipa z Zielonej Góry uzyskała najwyższą przewagę w spotkaniu 89:75 na 90 sekund przed końcem. "Zabrakło niewiele. Przegraliśmy druga połowę, a poza tym straciliśmy 93 punkty. We własnej hali to trochę za dużo. Zadecydowały niuanse, a tu byliśmy gorsi" - ocenił Zegzuła, jeden z liderów Rosy. Rozczarowania nie krył także szkoleniowiec miejscowych, który konferencję rozpoczął od podziękowań dla kibiców za doping w całym sezonie, zawodników, władz klubu i miasta. "Dziękuję za cały sezon - kibicom za doping, zawodnikom za pracę, władzom klubu i miasta. Kilka minut przed końcem widowisko zostało zaburzone i troszkę szkoda niektórych decyzji sędziów. Nie chcę powiedzieć, że przez to przegraliśmy, bo popełniliśmy też błędy, szczególnie w obronie. To były cztery mecze walki. Każdy drużyna miała swoje szanse. Szkoda, że się tak skończyło. Gdyby lepiej rozegrana została trzecia kwarta, zostały trafione rzuty spod kosza, to wynik byłby korzystniejszy" - powiedział Kamiński, który zostaje w Radomiu na kolejny sezon, gdyż ma ważny kontrakt.