Okazuje się jednak, "że serwisy informacyjne bynajmniej nie przekazują całej prawdy. Mario umieszcza wielki nadmuchiwany tyłek na dachu swojej posiadłości, prowadzi korespondencję z takimi sławami jak Jean-Claude Van Damme i Chuck Norris, ukrywa w piwnicy zbiegłego z Włoch Silvia Berlusconiego, patroluje ulice Manchesteru w stroju komiksowego superbohatera, próbuje zostać pierwszym piłkarzem na Księżycu... Krótko mówiąc, robi to, co robilibyśmy wszyscy, gdybyśmy mieli mnóstwo pieniędzy". Poniżej przedstawiamy początek książki "Mario Balotelli: sekretny dziennik": To było kilka trudnych tygodni. Gazety komentowały wszystko, co robiłem, no i ogólnie miałem mnóstwo kłopotów. Mino, mój agent piłkarski, powiedział mi, że potrzebuję na krótki czas "menedżera kryzysowego" i pijarowca, przynajmniej dopóki nie zapanuje spokój. Przedstawił mnie niejakiemu Gerry’emu, który miał się zająć całą moją pozasportową działalnością w Anglii - telewizją, reklamami i podobnymi propozycjami. Nagle okazało się, że jest ich mnóstwo, prawdopodobnie dlatego, że tak często pojawiałem się w gazetach. Gerry zatelefonował do mnie z samego rana; właściwie jeszcze na dobre się nie obudziłem i tylko łaziłem bez celu po kuchni. Jego głos brzmiał całkiem przyjaźnie, ale było w nim coś dziwnego, tak jakby Gerry był... zestresowany. - Mario! - zawołał. - Jak się masz? - Doskonale - odparłem. - A ty? - Ja, hm, wspaniale. Posłuchaj, Mario, dostałem cynk od pewnego kumpla z gazety. Wygląda na to, że będziemy musieli się zmierzyć z kolejną głupią historią. Przykro mi, że muszę ci o tym mówić. Westchnąłem. - O co chodzi tym razem? - Och, to jest chyba jeszcze bardziej szalone niż zwykle! Chyba któryś z twoich kumpli z zespołu powiedział, że wczoraj wieczorem była u ciebie wielka impreza i razem zamocowaliście na dachu - jak to się nazywa? - nadmuchiwany pałac. Wiesz, taki, jakie widuje się na imprezach u dzieci. - O mój Boże! - zawołałem i roześmiałem się. Nie mogłem uwierzyć, że angielskim gazetom wolno publikować takie bzdury. Otworzyłem drzwi kuchenne i wyszedłem na dwór. - No właśnie - teraz westchnął Gerry. - I posłuchaj tylko. Facet twierdzi, że to taki "specjalny" nadmuchiwany zamek, na imprezy dla dorosłych. Ma kształt wielkich pośladków. Głupie, co? Wygląda jednak na to, że właśnie zmierzają do ciebie paparazzi, żeby zrobić zdjęcia. Któryś mógł nawet wynająć helikopter. Chcę cię ostrzec, że zaraz u ciebie będą. Oczywiście kiedy dotrą na miejsce, zobaczą, że to wszystko nieprawda, i odjadą. Strata czasu, co? - Gerry roześmiał się, ale był to dziwny, nerwowy i piskliwy chichot. - Tak - powiedziałem spokojnie i popatrzyłem na dach. - Rzeczywiście cała ta historia jest bardzo zabawna. Dziękuję ci, Gerry, za ostrzeżenie. Do zoba... - Bo widzisz, Mario, takiego właśnie zachowania musimy obecnie unikać. - Tak, tak - odparłem ze zniecierpliwieniem. - Muszę już kończyć. Eee... mleczarz dzwoni do drzwi. - Nic nie sły... - Do widzenia - powiedziałem i rozłączyłem się. - RAFFAELLA! Podeszła z zapuchniętymi oczami do okna sypialni. - O co chodzi? Czemu krzyczysz? - Słyszysz może warkot helikoptera? - Tak głośno wrzeszczysz, że nie słyszę niczego innego! - Zejdź szybko na dół - powiedziałem. - Mamy robotę! Szybko wróciłem do kuchni po nóż do mięsa, a potem pobiegłem do garażu po drabinę. Na dach mogłem się dostać jedynie z frontowej ściany domu, więc ustawiłem drabinę na werandzie. Przez cały czas zerkałem na ulicę za żywopłotem, oczekując pojawienia się paparazzich. Za każdym razem kiedy się odwracałem, drabina niebezpiecznie się chybotała. Raffaella bynajmniej nie pomagała, zarzucając mnie z dołu bezustannymi pytaniami. - Nie wiem! - powtarzałem, starając się nie stracić równowagi. - Nie pamiętam! Przestań mnie wypytywać! Głowa mnie boli! Kiedy odciąłem sznury mocujące obiekt na dachu, pałac zsunął się na dół i ze zgrzytem upadł na żwirowany podjazd. Złażenie z powrotem po drabinie wydało mi się stratą czasu, więc skoczyłem pomiędzy miękkie fałdy różowego PCW. Na nieszczęście Raffaella, która tymczasem poszła do kuchni po drugi nóż, w tym samym momencie wyszła z domu i zobaczyła, jak z nogami uniesionymi do góry miotam się wśród chrzęszczącego plastiku, bezskutecznie próbując się wydostać. Pomogła mi się uwolnić i popatrzyła na mnie z rozpaczą. - To nie czas na głupie zabawy - powiedziała. - Przecież tylko zeskoczyłem z drabiny! - odparłem. Przewróciła oczyma. - Pewnie. Przystąpiliśmy do pracy. Wycinaliśmy dziury w pałacu w kształcie tyłka i siekaliśmy go na drobne wstęgi. Następnie zaczęliśmy po nim skakać, żeby wyleciały z niego resztki powietrza. W trakcie tego wszystkiego Raffaella znieruchomiała i zapytała: - Czy wiesz, że każdy psychoanalityk powiedziałby, że wykonujemy czynności, które mogą nas zakwalifikować do grona zboczeńców? - Później - odparłem. - Później o tym pogadamy. Posłuchaj! Samochody! Zaciągnęliśmy zwiotczały pałac za dom w tym samym momencie, w którym na ulicy pojawiły się samochody. Pośladki nie miały już powietrza, ale wciąż były wielką kupą plastiku, ciężką i trudną do przenoszenia z miejsca na miejsce. Znowu zadzwonił mój telefon. Gerry. *** Jeśli zainteresowała was ta książka, to mamy dobre wiadomości. Możecie dostać jeden z pięciu egzemplarzy "Mario Balotelli: sekretny dziennik". Wystarczy, że weźmiecie udział w naszym konkursie i napiszecie: czy lubisz Maria Balotellego? I uzasadnicie odpowiedź, którą należy wysłać na adres: sport-konkurs@firma.interia.pl. Regulamin konkursu znajdziesz klikając tu!