Poniedziałek był dla polskich kibiców dniem wielkiego święta. W Dusznikach-Zdroju triumfował bowiem Rafał Majka, który na ostatnich metrach pokonał lidera klasyfkacji generalnej, Mateja Mohoricia i Michała Kwiatkowskiego. "Zgred" awansował dzięki temu na drugie miejsce w "generalce", ale ucinał spekulacje na temat walki o triumf w całym wyścigu. W przeciwieństwie do "Kwiato", który otwarcie przyznawał, że celował tego dnia w pierwszą pozycję i musi szukać teraz okazji do odrabiania strat. Jedną z nich mógł być etap z metą w Opolu. 199-kilometrowa trasa poprowadzona była w płaskim terenie, ale języczkiem u wagi miały być dwa czynniki: padający deszcz oraz silny wiatr. Prognozy mówiły o bocznych podmuchach o sile nawet 40 km/h, co przy wytężonej pracy poszczególnych drużyn mogło doprowadzić do rozerwania peletonu i prawdziwej batalii o całą klasyfikację generalną. Odpadając od czołowej grupy można w ten sposób bowiem stracić nie sekundy, a całe minuty. Zanim jednak zaczęły się prawdziwe emocje, oglądaliśmy akcję ucieczki, którą tego dnia utworzyło pięciu zawodników: Jacopo Mosca (Lidl-Trek), Patryk Stosz, Norbert Banaszek (obaj reprezentacja Polski), Jewgienij Gidicz (Astana) i Sebastian Schoenberger (Human Powered Health). Szybko odjechali na około cztery minuty i między sobą rozstrzygnęli jedyną tego dnia premię górską (III kategorii w Strzegomianach) i lotne finisze w Sobótce, Strzelinie i Grodkowie. Te w komplecie padły łupem Stosza, który umocnił się na prowadzeniu w klasyfikacji najaktywniejszych. Na górskim finiszu wygrał Mosca, po czym... wrócił do peletonu. Ineos próbował "zabawy" na "rantach" W główniej grupie tempo stopniowo rosło. 150 kilometrów przed kreską drużyna Ineos Grenadiers podjęła próbę rozerwania stawki. Na czele pozostało około 50 zawodników, ale po kilku kilometrach wszystko się "zjechało". Niedługo później doszło do dwóch kraks, a w jednej z nich poważnie ucierpiał Wesley Kreder (Cofidis), zmuszony do wycofania się z rywalizacji. W międzyczasie ponownie wzrosła przewaga ucieczki - 90 km od mety zapas ponownie przekroczył trzy minuty. Kiedy do pracy zabrały się drużyny Jumbo-Visma i UAE Team Emirates, zaczął błyskawicznie spadać. Im bliżej było do finiszu, tym tempo głównej grupy rosło. Grasanci 50 kilometrów przed mety mieli tylko 50 sekund przewagi i powoli mogli już dziękować sobie za udaną współpracę. Gidicz odpuścił nawet jazdę w grupie wcześniej, niż pozostali i sam wrócił do peletonu. Pozostali zostali złapani 25 km od finiszu przez bardzo mocno rozpędzoną już grupę. Ta była co prawda rozciągnięta, ale z uwagi na fakt, że końcowe kilometry zawodnicy pokonywali przy wietrze wiejącym w plecy na "ranty" (podzielenie grupy z uwagi na mocny wiatr) nie było już szans. Ostatecznie rozstrzygnął lekko chaotyczny finisz dużej grupy. 500 metrów od mety, z ostrego zakrętu w prawo najlepiej wyszedł Olav Kooij (Jumbo-Visma), który po długim sprincie wyprzedził Marijna van den Berga (EF Education) oraz Matteo Moschettiego (Q36.5). Najlepszy z Polaków, Stanisław Aniołkowski (Human Powered Health) był dwunasty.