Kiedy kolarzom pozostało do mety około 25 kilometrów, nad Torem Poznań rozpętało się piekło. W ciągu zaledwie 10 minut burza wyrządziła gigantyczne szkody, podczas, gdy kilka kilometrów dalej... świeciło slonce. Doskonale sytuację opisał Tomasz Marczyński. Jechał on na motocyklu w kolumnie wyścigu. Kiedy dowiedzial się o nadciągającym zamęcie, odjechał nieco do przodu, by mieć lepszy ogląd sytuacji. Ze zdziwieniem odnotował jednak, że... przed nim wciąż świeci słońce. Ostatecznie aura okazała się na tyle łaskawa, że dała organizatorom czas na usunięcie szkód i sprawne przeprowadzenie finału. Ten padł łupem Tima Merliera (Soudal - Quick Step), który zaliczył tym samym udany powrót do ścigania po krótkiej przerwie. Drugie miejsce zajął Olav Kooij (Jumbo-Visma), a trzecie - Fernando Gaviria (Movistar). W końcówce, z powodu kraksy peleton się podzielił. Podjęto jednak decyzję o zaliczeniu wszystkim kolarzom czasu zwycięzcy (oczywiście za wyjątkiem bonifikat). Gdyby było inaczej, bez strat z grona faworytów byłby dziś tylko... Michał Kwiatkowski. Nawałnica w Poznaniu. "To było tornado" - To nie była burza. To było tornado - komentował Czesław Lang. Jak dodawał, pierwszy raz obawiał się, że z powodu podmuchów wiatru może przewrócić się... wóz techniczny. - Wiedziałem, co się dzieje. Specjalnie przyjechałem na finisz wcześniej, a w kolumnie zostawiłem swojego zastępcę - opowiadał. - Miałem kontakt z sędzią głównym, ale i obsługą techniczną żeby wiedzieć, czy zdąży na czas wszystko uprzątnąć. - Gdyby burza trwała 10 minut dłużej, albo kolarze przyjechali 10 minut wcześniej, stracilibyśmy ten etap - przyznał.