Marcin na rowerze jeździ od dziecka. Jako 11-latek przemierzył na dwóch kółkach słowackie Tatry, Polskę zjeździł wzdłuż i wszerz. Zdarzało się, że wyjeżdżał do szkoły i znikał na 2-3 dni. Przedłużone wagary spędzał na rowerowych szlakach. Akcję "Złotówka za kilometr" wymyślił w 2006 roku po spotkaniu z Karoliną Wajdą. 17-latka zachorowała na nowotwór złośliwy podudzia. Po serii chemioterapii lekarze podjęli decyzję o amputacji lewego uda. Rodzice nastolatki zbierali środki na protezę. Ta finansowana przez NFZ ważyła 7-8 kg, Karolina miała problem z poruszaniem się. - Nowa kosztowała około 20 tysięcy złotych, to spora kwota dla niezamożnej rodziny. Postanowiłem pomóc. Wcześniej chodził mi po głowie wyjazd rowerem z Przemyśla na wyspę Krk na Adriatyku. Zdecydowałem się to połączyć. Zorganizowaliśmy sponsorów, zainteresowaliśmy media i wraz z ojcem wystartowaliśmy. Udało się! Zebraliśmy 15 tysięcy, resztę dołożyli rodzice Karoliny - relacjonuje w rozmowie z INTERIA.PL Marcin. Dwa lata temu ponownie wsiadł na rower żeby pomóc. Tym razem z Przemyśla dojechał w towarzystwie Michała Kawuli aż do położonej w Azji Mniejszej tureckiej miejscowości Zonguldak. Zebrane środki zasiliły konto Wiktorii Kowalczyk z Leżajska. Rodzice 2,5-latki zbierali na przeszczep szpiku kostnego u dziewczynki. Znów udało się zebrać niezbędne środki, czyli 36 tysięcy złotych. Mechanizm "Złotówki za kilometr" jest prosty. Każda złotówka wpłacona na konto fundacji Caritas Archidiecezji Przemyskiej oznacza przejechany wspólnie dla Patrycji kilometr. - Firmom które wpłacą powyżej 500 zł (zafundują 500 km trasy) oferujemy umieszczenie loga oraz nazwy na naszych rowerach, sakwach oraz koszulkach, w których będziemy pedałować podczas wyprawy - podkreślają organizatorzy. Pisarz amator i Freddie Mercury w głośnikach U boku Marcina do Teheranu z Przemyśla pedałować będzie Grzegorz. Dla tegorocznego maturzysty, a od października studenta budownictwa kolarstwo jest pasją. 19-latek ze Szczecina trenuje w klubie i regularnie startuje w supermaratonach i nieoficjalnych mistrzostwach Polski. - Szukałem partnera do tej wyprawy. Za pośrednictwem Facebooka zgłosił się do mnie Grzesiek. Jak przedstawił swoje kolarskie CV wiedziałem, że to z nim chcę pojechać - mówi Marcin. - Kiedy dowiedziałem się o akcji skontaktowałem się z Marcinem. Bardzo chciałem przeżyć taką letnią przygodę, wspaniale, że przy okazji będziemy mogli komuś pomóc - dodaje Grzegorz. Kolarstwo to jedna z wielu pasji Grześka. Namiętnie zaczytuje się w kryminałach i fantastyce. W wolnych chwilach pisze własne powieści. Dwie już napisał, pracuje nad kolejną. O sobie mówi skromnie: amator, ale wiąże przyszłość z pisarstwem. - Chciałbym kiedyś zostać pisarzem. Na razie to moje hobby, można powiedzieć, że piszę do szuflady. Na pewno napiszę dziennik z naszej podróży - zapowiada przyszły student i wielki fan Freddiego Mercury’ego. - Uwielbiam jego muzykę. Słucham, gram, śpiewam przeboje grupy Queen, no i czytam co tylko się da, o ich liderze. Na pewno na trasie nie zabraknie głosu Freddiego w głośnikach. 5 tysięcy kilometrów za 5 tysięcy od osoby Myśl o wyjeździe do Teheranu zaświtała w głowie Marcina w lutym. Przygotowania pochłonęły 3-4 bardzo intensywne miesiące. Dzisiaj wie, że przygotowania powinny trwać co najmniej drugie tyle. - Zrobił się z tego drugi etat. Często po 8-10 godzin dziennie poświęcam organizacji wyprawy - zaznacza. Zorganizowaniem podróży zajął się sam. Grzegorz przygotowywał się do egzaminów maturalnych, poza tym Marcin miał doświadczenie z dwóch poprzednich eskapad. Marcin i Grzegorz wystartują 6 lipca. Do kraju planują wrócić dwa miesiące później. 53 dni spędzą na rowerze, tydzień dają sobie na powrót (autobusem, pociągiem, stopem - czymkolwiek się da) i zwiedzanie Stambułu. - To piękne miasto. Grzesiek nigdy tam nie był. Obiecałem, że mu je pokażę - mówi Marcin. Po godzinach spędzonych nad wytyczaniem optymalnej i bezpiecznej trasy wyszło, że przejadą 5028 km. Dziennie pokonają blisko 100 km. Koszt: 5000 zł od osoby. - Spokojnie, nawet złotówka ze środków zebranych dla Patrycji nie przypadnie nam. Wszystko pokrywamy z własnej kieszeni. Na tą kwotę składa się żywność, wizy, opłaty administracyjne i...łapówki dla celników - wylicza organizator wyjazdu. Kłopoty z wizą, list od prezydenta Podróż Marcina i Grzegorza do Teheranu wzbudza wiele emocji wśród ich bliskich. Część trasy, do granicy rosyjskiej, pokona nawet mama maturzysty ze Szczecina, która martwi się o syna. - Mam podobnie, mama mówi, że w Iranie jest niebezpiecznie - dodaje Marcin. Grzegorz: - Znajomi mówią, że coś się może wydarzyć po drodze, ale nie przyjmuje tego do wiadomości. Liczę na to, że spotkamy na naszej trasie samych przychylnych nam ludzi. Sporo emocji wzbudza cel podróży. Po wyborach prezydenckich w Iranie z kraju przedostają się do polskich mediów głównie negatywne informacje. - Różne się czyta i słyszy opinię o tym kraju. Chcę się przekonać jak jest w rzeczywistości. Czytam literaturę podróżniczą, chcę poznać prawdziwe oblicze Iranu. To kraj islamski, im dalej na południe, tym mniej wiem, czego się mogę spodziewać - zaznacza Grzegorz. Marcin: - Iran to niewiadoma. Po wyborach jest ciężko dostać się do kraju, władze nie chcą wpuszczać reporterów zagranicznych, boją się informacji o zamieszkach. Po wojnie Irańczycy bardzo wspierali Polaków, mam nadzieję, że coś im z tej gościnności zostało, chociaż jakieś obawy są. Na razie bardziej martwię się o wizy, a w zasadzie...ich brak. Utknęły w irańskim MSZ-ecie. Mamy wsparcie konsula irańskiego w Polsce, do dziesięciu dni mamy odebrać wizy w Warszawie. - Co jak się nie uda do 6 lipca? Zmienicie cel wyprawy? - Nie, za kilka dni dostanę już numery referencyjne wiz. Na ich podstawie będziemy mogli je odebrać na trasie: w Tbilisi lub Erewaniu. Dodatkowe emocje na Grzegorza i Marcina będą czekały po drodze. Gorąco może być na granicy Armenii z Azerbejdżanem. - Sytuacja polityczna między tymi państwami jest napięta. Liczymy się z niebezpieczeństwem, zatrzymaniami. Mamy list intencyjny od prezydenta Przemyśla napisany po angielsku. Takie dokumenty mogą się przydać, jak trafimy na komendę. Nie wiem też, czego spodziewać się na przejściu granicznym między Rosją i Gruzją. Mogą być problemy. Zdarza się, że przejście, które chcemy pokonać jest zamknięte. W zeszłym roku obywatele Unii Europejskiej nie mogli go przekraczać. W tym, przynajmniej przed dwoma miesiącami, wszystko było w porządku. - Co jak was nie wpuszczą? - Trzeba będzie "negocjować" z celnikiem... - Ile trzeba dać? - Tyle, ile trzeba będzie. Myślę, że 50 dolarów wystarczy. Turecka gościnność, rumuńska biegunka Dwie poprzednie eskapady organizowane w ramach "Złotówki za kilometr" Marcin wspomina znakomicie. Najmilej przejazd przez małe tureckie miejscowości. - Niesamowicie gościnni ludzie! Było tak, że po dwa obiady dziennie jadłem. Wchodzę do jednego domu i mówię: szukam campingu, a gospodarze na to: siadaj, zjedz coś z nami. No to jadłem. Potem oferowali nocleg. Bywały też gorsze chwile. Tak jak w Rumunii. - Najadłem się orzeszków solonych i popiłem wodą ze studni. Ciemno było, nic nie widziałem. Skończyło się 40 stopniową gorączką i ostrą biegunką. Rano zajrzałem do studni: muchy, robaki, jaszczurki. Dopiero po 17 mogliśmy wyruszyć w dalszą podróż, jak doszedłem do siebie. Po zjedzeniu wszystkich lekarstw przyszła pora na... małpkę. Pomogło (śmiech). Pokonanie 5 tysięcy kilometrów rowerem wielu by zniechęciło. Marcin powtarza, że nie ma w tym nic trudnego. - O wszystkim decyduje głowa. Każdego stać na pokonanie dystansu po odpowiednim przygotowaniu. Jak ktoś chce zacząć jeździć to zapraszamy na pierwszy odcinek trasy z Przemyśla do Lwowa. Pewnie, że zdarzają się kryzysy, mnie dopada już trzeciego dnia, ale to można przezwyciężyć. Tomasz Drwal i "nowe" życie Patrycji Na pokonanie z Marcinem i Grzegorzem 100-kilometrowego odcinka do Lwowa zdecydował się znany zawodnik MMA, Tomasz Drwal. - To chyba najbardziej oryginalna akcja charytatywna z jaką się spotkałem, tym bardziej się cieszę, że organizowana przez Marcina, który trenuje w mojej szkole. Dla mnie Marcin i Grzesiek już są bohaterami. Nie zamierzam tylko sympatyzować z akcją i jej promować. Sam przyłączę się do chłopaków i będę im towarzyszył przez część trasy - zapowiada "Gorilla". Chęć udziału w akcji zgłosił również inny fighter MMA, Jan Błachowicz, ale ze względu na napięty grafik jego udział stanął pod znakiem zapytania. Inne obowiązki zatrzymają w kraju również Joannę Jabłczyńską. Popularna aktorka, a prywatnie zapalona rowerzystka i znajoma Marcina, postara się wystartować w kolejnej edycji "Złotówki za kilometr". Środki zebrane w tym roku zasilą konto ciężko chorej Patrycji. 22-letnia dziewczyna z Przemyśla urodziła się z wadą serca. W 2011 roku została zakwalifikowana do przeszczepu płucoserca. W tym samym czasie został u niej wykryty guz na kręgosłupie. Operacja, ze względu na kłopoty kardiologiczne, może zostać wykonana tylko w niewielu klinikach i nie jest refundowana z budżetu państwa. - Operacja to jedyna szansa dla Patrycji, ale koszt takiego zabiegu nie jest mały, wynosi 40 tysięcy złotych. Każda złotówka zebrana przez chłopaków przybliży ją do "nowego" życia i realizacji marzeń - dodaje Tomasz Drwal. Bez operacji lekarze dają przykutej do wózka inwalidzkiego Patrycji dwa lata życia. - Moje marzenie jest jedno: żebym była zdrowa, wstała na nogi, mogła żyć jak człowiek. Innych marzeń na razie nie mam - powiedziała Patrycja na antenie TVP Rzeszów. Są pierwsi sponsorzy, nie ma...roweru - Sponsorzy wpłacili już ponad 15 tysięcy złotych, dodatkowych 9 tysięcy zebrali też harcerze. O tym, że warto z nami współpracować niech świadczy fakt, że po raz kolejny złotymi sponsorami akcji zostały firmy Kazar i Auto Moto Fan z Przemyśla, które wpłaciły po 6 tysięcy. Wielką pomoc zaoferowała również firma Crosso, która ofiarowała nam sakwy rowerowe o wartości blisko 2 tysięcy. W podziękowaniu sponsorom zadbamy o skuteczną reklamę ich firm - podkreśla Marcin. Reguły rządzące biznesem dobrze zna. Z wykształcenia jest ekonomistą. Wraz z kolegami założył dobrze prosperującą spaghetterię nieopodal Akademii Górniczo-Hutniczej. Chociaż jest właścicielem sam staje za ladą i serwuje studentom makaron. Pracuje na zmiany, często do domu wraca o czwartej nad ranem. - Nie mam z tym problemów, lubię swoją pracę. Jedyny minus jest taki, że prowadząc własną firmę o płatnym urlopie mogę zapomnieć. Dobrze, że moi koledzy są wyrozumiali i dadzą sobie radę przez te dwa miesiące beze mnie. Chociaż podróż do Teheranu nie będzie klasycznym urlopem Marcin w drodze odpocznie, a na pewno zresetuje się psychicznie. - O ile rower wcześniej znajdę - śmieje się nasz rozmówca. - Mój poprzedni rozpadł się po eskapadzie do Turcji w 2011 roku. Szukam firmy, która da dobry rabat. A co dalej? Pewnie zaplanuję kolejną "złotówkę". Mam już nawet trasę do Chin w głowie. Autor: Dariusz Jaroń