Pochodzący z Bytowa Kamil Małecki to krajan... Czesława Langa. Już jako bardzo młody chłopak pokazywał, że podobnie jak wicemistrz olimpijski z Moskwy ma potencjał, by namieszać w kolarskim świecie. W 2014 roku został wicemistrzem Polski juniorów w wyścigu ze startu wspólnego, a już w kolejnym sezonie, jako 19-latek związał się z najlepszą ówcześnie ekipą z naszego kraju, CCC Sprandi Polkowice. W grupie tej jeździł aż do końca jej istnienia, czyli jesieni 2020 roku, stopniowo czyniąc postępy. Przełomowy był dla niego jednak właśnie sezon 2020. Zajął szóste miejsce w klasyfikacji generalnej Tour de Pologne, zadebiutował też w Grand Tourze, ze znakomitej strony pokazując się w Giro d'Italia (był czwarty na jednym z etapów). Był jednym z tych, którzy mimo rozwiązania formacji Dariusza Miłka nie musiał martwić się o znalezienie nowego pracodawcy. Podpisał kontrakt z Lotto Soudal. Przyszłośc rysowała się w jasnych barwach. Niestety, pod koniec 2020 roku doszło do zdarzenia, które wyhamowało rozwój jego kariery. Ten wypadek zmienił jego karierę Podczas treningu Małecki zaliczył groźną kraksę. W jej wyniku m.in. złamał miednicę i obojczyk. W szpitalu spędził 60 dni, przez większość tego czasu unieruchomiony w jednej pozycji, z przewierconą kością udową. "Wytrzymałem, ale też w dużej mierze dzięki pomocy najbliższych i wsparciu przyjaciół. Gdyby nie oni, to naprawdę byłoby ciężko" - wspominał w rozmowie z Tomaszem Kalembą, wówczas dziennikarzem "Przeglądu Sportowego" i Onetu. Do rywalizacji wrócił w sierpniu 2021 roku. Zaczął się powolny proces odbudowy formy, ale i on niestety nie przebiegał bez przeszkód. Na początku 2022 roku dopadły go kolejne problemy. Musiał przejść operację kolana, po której znów przymusowo pauzował, tym razem prawie cztery miesiące. Po powrocie oglądaliśmy go w akcji między innymi podczas Tour de Pologne, gdzie do samego końca walczył o koszulkę "górala". Nie udało mu się jej zdobyć, lecz w jego wypowiedziach można było wyczuć duży optymizm. Podkreślał też, że wobec powracających problemów to miłość do kolarstwa sprawia, że wciąż stara się odbudować. Przed sezonem 2023 pojawiły się kolejne problemy, tym razem ze znalezieniem pracodawcy. Umowa z Lotto Soudal nie została przedłużona, a chętnych do jego zatrudnienia brakowało. Ostatecznie ogłoszono jego angaż w ekipie "trzeciej ligi" (Continental), niemiecko-polskim Santic-Wibatech. Byłby to spory sportowy regres, zamykający drzwi do występów w wyścigach World Tour. Na szczęście nastąpił w tej sprawie nagły zwrot akcji. Oczekiwanie na przełom Rękę wyciągnęła do niego grupa drugiej dywizji, Q36.5. Wraz z nią wciąż mógł rywalizować na wysokim poziomie. Wyczekiwanego przełomu, przynajmniej w kwestii wyników jednak wciąż nie było. Na ten Małecki musiał czekać aż do minionej niedzieli. Ronde van Vlaanderen to jeden z najsłynniejszych wyścigów kolarskiego kalendarza. Zalicza się go do grona "monumentów", czyli najbardziej prestiżowych imprez jednodniowych. Zęby ostrzą sobie na niego najwięksi. I 31 marca Polak znalazł się w tym gronie. Finiszował na 14. pozycji - przed m.in. Matteo Trentinem, byłym mistrzem Europy i wicemistrzem świata czy jednym z faworytów, Madsem Pedersenem. Na finiszu sprawiał wrażenie, jakby sam nie dowierzał w to, czego dokonał. To prawdopodobnie najlepszy i najważniejszy występ w jego dotychczasowej karierze. Upragniony przełom. Powrót na salony. I na nim się na pewno nie skończy.