Gospodarka na całym świecie poddana została sporej próbie. Upadające firmy, ludzie tracący pracę to rzeczywistość, jaką w krótkim czasie zafundował nam koronawirus. Początkowo podobnych tendencji spodziewano się w australijskiej branży rowerowej. Ta jak się jednak okazuje, kwitnie. Producenci i sprzedawcy jednośladów zacierają ręce, bowiem takiej mody na posiadanie własnego roweru dawno już nie było. "Nie możemy nadążyć ze sprzedażą. Telefon dzwoni dosłownie bez przerwy. Jesteśmy nowym papierem toaletowym i każdy chce kawałek" - śmieje się kierownik jednego ze sklepów rowerowych w Sydney w rozmowie z "The Guardian". Według mężczyzny spodziewany dochód został wstępnie oszacowany na 10 tysięcy dolarów w jedną sobotę. Tymczasem sklep zarabia cztery razy więcej w ten dzień tygodnia, zaś od poniedziałku do piątku sprzedaż wcale nie maleje. Zdaniem obserwatorów branży, ludzie mają dosyć ograniczeń i siedzenia w domu. Jazda na rowerze daje możliwość uprawiania sportu na świeżym powietrzu przy zachowaniu wymaganego odstępu od innych, co jest niezbędnym wymogiem w dobie pandemii. "Rodziny mają dosyć spacerów jako formy ćwiczeń. Dzieci zostały w domu i tam się uczą. Jeśli chcesz się wybrać na boisko, jest tam zbyt wielu ludzi, więc nie możesz ćwiczyć ze względu na środki bezpieczeństwa. Na rowerze ćwiczysz i zachowujesz dystans społeczny" - dodaje z kolei Nathan Ziino, który zauważył znaczny wzrost przychodów ze sprzedaży w swojej firmie.