- Dwa lata temu, jak wszyscy pamiętają, na tym wyścigu zginął Bjoerg Lambrech. W zeszłym roku mój przyjaciel Fabio Jakobsen miał fatalną kraskę, to wyglądało naprawdę źle i mówiąc zupełnie szczerze, uznałem, że to nie przyjadę. Potem pomyślałem, że jeśli zawsze myślisz o złych rzeczach, te dobre się nie przydarzają. Przyjechałem tutaj, spróbowałem, przez cały etap miałem te dwa momenty w mojej głowie. I ta wygrana jest szczególnie dla Bjoerga - powiedział na finiszu etapowy zwycięzca. Niewiele brakowało, a Van den Berg i jego koledzy z ucieczki w ogóle nie dojechaliby do mety przed peletonem, bowiem główna grupa była ledwie dwie sekundy za nimi i gdyby etap był chociażby o kilometr dłuższy, mogłoby się to dla uciekinierów źle skończyć. Sam Holender przyznawał, że w pewnym momencie wydawało mu się, że zostaną złapani, ale szli na pełny gaz i ostatecznie udało im się wpaść na metę tuż przed główną grupą. - Nie spodziewałem, że nam się uda. Trasa była stosunkowo łatwa, na rundach nie było tak kręto i sądziłem, że peleton da radę. Ostatecznie jednak daliśmy radę - mówił zadowolony Van den Berg.