Tour de France to największy i najsłynniejszy wyścig kolarski, którego oglądalność dorównuje igrzyskom olimpijskim. Rozgrywany jest we Francji, ale organizatorzy regularnie przyjmują zaproszenia z innych państw. Szef TdF przyznaje, że kandydatura miasta z Polski byłaby bardzo ciekawa. Mirosław Ząbkiewicz, Remigiusz Półtorak, Interia: 15 lat temu były w Polsce przede wszystkim rowery górskie, dzisiaj to się bardzo zmieniło, co pokazuje dynamicznie rosnącą popularność kolarstwa szosowego. Coraz więcej Polaków jeździ na szosówkach i ogląda wyścigi kolarskie. Jest szansa, aby Tour de France zawitał kiedyś do Polski? Christian Prudhomme, dyrektor Tour de France: - Doskonale rozumiem, że kolarstwo tak bardzo rozwija się w Polsce. Nie może być inaczej, skoro macie takich mistrzów jak Michał Kwiatkowski czy Rafał Majka, którzy wielokrotnie znakomicie spisywali się w Tour de France, największym wyścigu kolarskim. To naturalne, że kibice interesują się dzięki nim jeszcze bardziej. - Z przyjazdem Touru do Polski sprawa wygląda trochę inaczej. Przede wszystkim musiałby być wniosek ze strony np. prezydenta zainteresowanego miasta, który złożyłby oficjalną kandydaturę. Swego czasu była o tym mowa, ale nie skończyło się żadnymi konkretami. Jasne jest dla mnie, że - gdyby do tego doszło - to nie mogłaby być organizacja jednego, pierwszego etapu. Trudno mi sobie wyobrazić przelot do Polski i wylot po jednym dniu. Nie ukrywam, że kandydatur z innych krajów mamy już wiele, choć oczywiście, jeśli pojawi się z Polski, na pewno będziemy się jej przyglądać. - Tym bardziej, że w Polsce jest prawdziwa tradycja i kultura kolarstwa. Wiem to z własnego doświadczenia. Miałem może ze 12 lat, kiedy widziałem jak Ryszard Szurkowski zajmował drugie miejsce ze słynnym Eddym Merckxem w Orleanie podczas wyścigu Paryż - Nicea. Kiedy jestem tutaj i rozmawiam z Czesławem Langiem, to doskonale pamiętam o jego wyczynach. Także o Lechu Piaseckim, który jechał nawet w koszulce lidera Tour de France w 1987 roku. A zatem bogata tradycja w Polsce na pewno jest, ale żeby ściągnąć tutaj Tour de France konieczna jest oficjalna kandydatura. Wiele lat temu pojawił się jednak pomysł, aby takim miastem etapowym był Kraków. - To prawda, pomysł był. Kandydatura musi jednak wypływać nie ze świata kolarskiego, ale od władz miasta czy regionu. Tylko wtedy traktujemy to jako oficjalną kandydaturę. Jakie są największe wyzwania, które stoją przez dzisiejszym kolarstwem - doping, bezpieczeństwo zawodników czy może ekspansja na inne kontynenty? - Tak naprawdę, największym wyzwaniem jest dla nas to, aby dzieci, które oglądają kolarskich mistrzów były nimi zafascynowane, aby przyciągać nowych kibiców. Mnie właśnie w taki sposób zafascynowało kolarstwo, zostałem najpierw dziennikarzem, który to opisywał, potem dyrektorem Touru. Oczywiście, można interesować się w różny sposób, ale przede wszystkim chodzi nam o to, aby ciągle wzbudzać pasję u ludzi. Tak jak to się dzieje na Tour de France. Jak wyobraża Pan sobie kolarstwo za 10 lat, co należałoby poprawić? - Może zaskoczę, ale nie to, co dotyczy bezpośrednio kwestii sportowych. Chodzi mi o ochronę środowiska. Jeszcze może 10 lat temu kolarze przejeżdżali i wyrzucali wszystko, co mieli na drogę. A dzieci zbierały bidony. Dzisiaj podejście jest inne, ale trzeba, żeby cały - szeroko rozumiany peleton - to zrozumiał. Dlatego, że jako organizatorzy tylko "wynajmujemy" trasy do wyścigów, nie jesteśmy ich właścicielami. Rzadko się zwraca na to uwagę, ale ta kwestia jest według mnie bardzo ważna. Natomiast nie wszystkie grupy kolarskie zdają sobie z tego sprawę, choć indywidualna świadomość kolarzy jest znacznie wyższa. Tutaj musimy jeszcze popracować, bo przecież jazda na rowerze sama w sobie jest szczególna - nie zanieczyszcza środowiska. Rozmawiali Remigiusz Półtorak i Mirosław Ząbkiewicz