Dwa ostatnie czwartki sierpnia na ostatnim w tym roku wielkim tourze należały do "Mańka". Wygrywając dwa etapy Vuelta a Espana odniósł największe sukcesy w karierze. Za pierwszym razem najszybciej finiszował z trzyosobowej grupki, a za drugim spełnił marzenie z dzieciństwa i wygrał po solowej akcji. O wadze sukcesów Marczyńskiego świadczy fakt, że przed nim, w historii wyścigu sięgającej 1935 roku, udało się wygrać etap tylko jednemu Polakowi. Trzy lata temu dokonał tego Przemysław Niemiec. Trener: Tomek to profesor kolarstwa - Jak miał dobry sezon, to zasuwał. Szedł i robił wyniki. Rzadko się zdarza, żeby być mistrzem Polski w jeździe na czas, ze startu wspólnego i wygrać górskie mistrzostwa kraju. Tomek to zrobił - przypomina Zbigniew Klęk. Pod jego okiem chłopak z Małej Wsi, położonej między Wieliczką a Niepołomicami, zdobywał pierwsze kolarskie szlify. - Zawsze mówiłem, że Tomek to profesor kolarstwa, tylko problemy ze zdrowiem przeszkadzały mu w osiąganiu sukcesów - tłumaczy trener Krakusa Swoszowice, prawdziwej kuźni naszych kolarskich talentów. Gdy mówi o Marczyńskim, to słowo "upór" pada częściej niż inne. Kariera "Mańka" nie układała się modelowo, ale on na przekór pechowi robił swoje. Zbigniew Klęk doskonale pamięta, ile razy kariera jego wychowanka znalazła się na zakręcie. - Były lata, że miał pod górkę, bo przecież z czegoś trzeba żyć, ale teraz na pewno zapracował na spokój i stabilizację - cieszy się trener. Rzadko się zdarza, aby zawodnicy, którzy osiągnęli sukces, byli tak mocno związani z klubem, w którym rozpoczynali przygodę ze sportem. Tymczasem zarówno Marczyński, jak i Rafał Majka utrzymują regularny kontakt z Krakusem i bardzo często podkreślają, jak wielką rolę w ich karierach odegrał pierwszy trener. Świadczy to o ich klasie, ale przede wszystkim o tym, że w Krakusie nauczyli się czegoś więcej niż tylko jazdy na rowerze. - Przez całe życie miałem taką myśl, żeby kiedyś wychować zawodników, z którymi się jest na dobre i na złe. Dlatego, że to procentuje i pracuje w obie strony. Teraz Tomek i Rafał są wzorami i inspiracją dla naszych młodych zawodników. Dla trenujących dzisiaj dziesięciolatków to wielkie wydarzenie stanąć obok takich mistrzów, gdy co roku robimy zdjęcia do klubowego kalendarza. O to chodzi! - cieszy się Zbigniew Klęk. Inni odpadali, a on walczył dalej Droga Marczyńskiego z Małej Wsi do wielkiego kolarstwa wiodła pod górkę i pełna była ostrych wiraży. Wiele razy na przeszkodzie stawały problemy ze zdrowiem - czy to choroba tarczycy, czy uciążliwa cysta we wrażliwym miejscu, a ostatnio toksoplazmoza, której lekarze długo nie potrafili zdiagnozować. Były też wypadki, jak w 2010 roku, gdy samochód potrącił go podczas treningu z taką siłą, że stracił przytomność. Miał wielkie szczęście w nieszczęściu, że skończyło się na 16 szwach. - Cóż, zawsze powtarzam, że ryzyko jest wkalkulowane w kolarstwo. Teraz doświadcza tego Rafał (Majka - przyp.), który miał straszny wypadek we Francji - podkreśla Zbigniew Klęk. Pech dopadał Marczyńskiego też z innej strony, jak po udanym sezonie spędzonym w zespole z elity Vacansoleil-DCM, gdy jego holenderska ekipa po prostu się rozpadła. Stracił możliwość ścigania się z najlepszymi, a gdy wylądował w CCC Polsat Polkowice, nie dogadał się z dyrektorem sportowym zespołu Piotrem Wadeckim i już po roku musiał szukać nowej drużyny, choć podpisał trzyletni kontrakt. Nie załamał się, tylko zrobił krok wstecz, aby wkrótce móc zrobić dwa do przodu. Wybrał turecki zespół Torku Sekerspor, w którym odbudował formę. Zdobył mistrzostwo Polski ze startu wspólnego i wygrał górskie MP, co pomogło mu powrócić do kolarskiej elity. W 2016 roku został kolarzem belgijskiej grupy Lotto-Soudal z UCI World Touru. - Nie załamywał się w trudnych momentach. Teraz bardzo często powtarzam to młodym zawodnikom. Gdy po wzlotach przychodziły upadki, to inni odpadali, a on walczył dalej. Nie poddawał się i teraz odbiera nagrodę za upór i konsekwentną pracę. Bez tego w życiu, a nie mówiąc już w sporcie, ani rusz - podkreśla Zbigniew Klęk. Zasuwa dla lidera, ale pokazał, że potrafi wygrywać Belgijska grupa nie rozdaje kart w peletonie. Nie może się równać z najbogatszymi, dlatego nie nastawia się na wygrywanie największych wyścigów, a skład buduje wokół swojej największej gwiazdy - niemieckiego sprintera Andre Greipela, aby zapewnić mu jak najlepsze rozprowadzenie przed metą. Marczyński zaakceptował rolę pomocnika. Podczas tegorocznej Vuelty był jednak w takim gazie, że dostał szansę, aby powalczyć na własną rękę o etapowe zwycięstwa i wykorzystał okazję. - Wiadomo, jaką ma pozycję w zespole. Jest w nim przede wszystkim od pracy, a nie od wygrywania. Etapowe zwycięstwa we Vuelcie to przecież nie wszystko w tym sezonie. Jeździł w wiosennych klasykach, pomagając kolegom. Wiem, że Greipel bardzo go chwalił za to, że profesjonalnie go rozprowadzał. Każdy ma swoje miejsce. Zobaczymy, co dalej, bo przecież Tomek ma przed sobą jeszcze kilka lat ścigania - podkreśla pierwszy trener naszego kolarza. Coś tutaj nie gra, czyli szlaban na kadrę Marczyński od kilku lat mieszka w hiszpańskiej Granadzie, gdzie ma idealne warunki do treningu - z jednej strony Costa del Sol, a z drugiej wysokie góry Sierra Nevada. Nic dziwnego, że właśnie tam przeniosło się wielu znakomitych kolarzy. Przez lata kariery nawiązał wiele kontaktów, zebrał duże doświadczenie, co w połączeniu z cechami charakteru daje mu szczególną pozycję w swojej grupie. "Pełnię w drużynie funkcję, którą można by nazwać team leader, tzn. buduję całą atmosferę" - tłumaczył w wywiadzie dla naszosie.pl. - Do tego trzeba mieć dar, odpowiedni charakter. Jest przecież wielu profesorów, którzy mają ogromną wiedzę, a nie potrafią jej sprzedać. Tomkowi przychodzi to naturalnie. Z każdym porozmawia, jest otwarty, potrafi się promować. Zawsze taki był. Umiał się dogadać z młodszymi zawodnikami, był dla nich wzorem - podkreśla Zbigniew Klęk. Nie każdemu jednak charakter Marczyńskiego odpowiada. Selekcjoner polskiej reprezentacji Piotr Wadecki nie widzi dla niego miejsca w składzie na mistrzostwa świata, mimo że "Maniek" jest w życiowej formie. Padły zarzuty, że na Marczyńskiego nie można liczyć, bo nie wywiązuje się z obowiązku pracy zespołowej. - Ja mam zupełnie inne zdanie - przekonuje Zbigniew Klęk. - Jeśli jest tak, jak twierdzi Piotrek Wadecki, to dlaczego zatrudniono Tomka w tak silnym teamie jak Lotto? Coś tutaj nie gra. Mirosław Ząbkiewicz