Przez całą karierę nie oszczędzało go także zdrowie. - Wiele razy na swojej drodze spotykałem wiele trudności, ale im cięższa droga do sukcesu, tym lepiej on później smakuje. Lepiej późno niż wcale - mówi Marczyński w rozmowie z Polskim Radiem. - Cieszę się bardzo z tych osiągnięć, ale jeszcze bardziej z tego, że znalazłem w końcu miejsce, gdzie mogę naprawdę czerpać wiele radości z samej jazdy na rowerze; z tego, że jestem zawodowym kolarzem i gdzie jestem doceniany nie tylko za te zwycięstwa, ale też za to jakim jestem kolarzem, a przede wszystkim człowiekiem - podkreśla Polak. Mimo kłopotów, Marczyński nigdy nie myślał o zakończeniu kariery. - Było wiele razy ciężko, ale wiedziałem, że to jeszcze nie jest czas, by zrezygnować z kolarstwa, by zostawić rower; pasję, o którą walczyłem tak naprawdę od dziecka - mówi. Co ciekawe, na początku swojej przygody z kolarstwem Marczyński bał się jeździć w grupie. - Swoją kolarską drogę rozpocząłem w wieku 13 lat. Normalnie dzieciaki przychodzą, gdy mają 10 lat i od samego początku trenują razem. Zaczynałem na rowerze górskim, gdzie tak naprawdę jeździ się samemu, więc musiałem się trochę przyzwyczaić do jazdy w peletonie. Pierwszy rok czy dwa nie były łatwe, ale później, tak naprawdę po dwóch latach treningu, zostałem już pierwszy raz mistrzem Polski ze startu wspólnego. Czyli chyba tak całkiem źle z tą jazdą w peletonie nie było - przyznaje. Jak wygląda życie Tomasza Marczyńskiego poza kolarstwem? - Nie ma jakichś szczególnych rzeczy, po prostu życie takiego przeciętnego człowieka. Nie staram się jakoś zamykać, jak robi bardzo duża część zawodowców. Oczywiście, nie mogę sobie pozwolić, żeby pójść na imprezę dzień przed wyścigiem, ale kiedy jestem parę dni w domu, to chętnie pójdę gdzieś ze znajomymi, wyjdę wieczorem, położę się trochę później spać, pójdę do cyrku, pojadę na plażę poopalać się; a nie mówić. Poznawanie świata, poznawanie ludzi trochę mnie odciąga od samego kolarstwa jako sportu, pozwala się odciąć i później z powrotem wracać. To jest znalezienie takiego balansu pomiędzy prywatnym życiem a sportem, które w moim przypadku pomaga mi i działa dobrze - podkreśla zawodnik, który na co dzień mieszka w Hiszpanii. Na początku obecnego sezonu Marczyński miał już kilka przygód. Wypadek na wyścigu, zderzenie na treningu z samochodem, a także udział w wyjątkowo spektakularnym wyścigu Strade Bianche. - Trochę pechowo się zaczął ten rok, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Teraz trochę odpocząłem, będę miał więcej sił na dalszą część sezonu. Zawsze staram się myśleć optymistycznie, więc jestem bardzo szczęśliwy, że wypadek, który miałem, tylko tak się skończył, bo mogło być dużo gorzej. Wróciłem już do treningów i rywalizacji. Miałem szansę przejechać całe Strade Bianche, co nie było łatwe, bo ponad połowa kolarzy nie ukończyła rywalizacji. I jeszcze wygraliśmy ten wyścig, więc miałem dodatkową satysfakcję, bo mogłem pomóc Tiesjowi Benootowi. Myślę, że wszystko idzie w dobrą stronę i że najlepsze rzeczy w tym roku dopiero przed nami - mówi Marczyński, który zdradził swój program startów na ten sezon. - Najbliższe plany? Będę startował we wszystkich ardeńskich wyścigach. Od Brabanckiej Strzały przez Amstel Gold Race, Strzałę Walońską i Liege-Bastogne-Liege. Później najprawdopodobniej troszkę odpocznę i w planach mam Criterium du Dauphine, Tour de France, hiszpańską Vueltę. Wszystko zależy od tego jak będzie wyglądała sytuacja na Tourze - wtedy jeszcze podejmę decyzję czy w międzyczasie pojadę w Tour de Pologne - kończy Marczyński.