Brązowy medalista olimpijski opowiada Interii o tym, co się działo w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, gdzie z powodu przypadków koronawirusa przerwano wyścig rangi World Tour. Majka mówi też o planach na ten sezon, na co liczy w Giro d’Italia, a na co na igrzyskach olimpijskich. Olgierd Kwiatkowski, Interia: Bał się pan w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, kiedy nie wypuszczali was z hotelu z powodu pojawienia się przypadków koronawirusa wśród masażystów jednej z drużyn? Rafał Majka, kolarz grupy Bora-Hansgrohe, brązowy medalista olimpijski i trzeci zawodnik Vuelta a Espana w 2015 roku: - Nie było się czego bać. Emiraty są bezpiecznym krajem. Nas - sportowców - traktowali w pełni profesjonalnie i to na każdym kroku. Sam wyścig był perfekcyjnie zorganizowany, brała w nim udział światowa czołówka. Mieliśmy wszystko to, co chcieliśmy. Cały czas czułem się dobrze. Nie mogłem na nic narzekać. - Całą sprawę z wirusem trochę rozdmuchały media. Wiem, że ta choroba jest niebezpieczna, wiem, jakie są zagrożenia. Ale wszędzie na świecie można się w nim zarazić i nie tylko na wyścigu - na lotnisku, w restauracji, w autobusie. Na wyścigu byliśmy pod stałą opieką lekarzy. Robiliśmy wszystko to, co nam kazano. Było to może nieprzyjemne, bo budzili nas o trzeciej w nocy i robili wymaz z nosa, a człowiek był zmęczony po etapie, niewsypany, chciał odpocząć i dobrze się zregenerować. Ale musiałem to zaakceptować. Zachować się w pełni profesjonalnie. Potem siedzieliśmy w pokojach, ale nie czuliśmy się odizolowani. Mogliśmy rozmawiać ze sobą w drużynie. Wiedzieliśmy już, że wynik testów każdego z nas był negatywny. Czekaliśmy tylko na decyzję, kiedy nas puszczą. Chcieliśmy jak najszybciej wrócić do domu, chociażby dlatego, żeby się nie zarazić. Bardzo się pan oburzył kiedy jeden z portali napisał, że istnieje u pana podejrzenie koranowirusa? - Jak pisze się o tak ważnym problemie, powinien zrozumieć, że czytają to również nasi bliscy. To jest poważna sprawa. Wszystko dobrze się skończyło. Jestem szczęśliwy, że wróciłem do domu, jestem z rodziną, a dziś mogłem udać się z moimi fanami na przejażdżkę rowerową pod Warszawą. Dostał pan szczególne zalecenia od lekarza Bory? - Mamy takie same zalecenia jak każdy człowiek. Musimy przestrzegać podstawowych zasad higieny. Na wyścigu w Emiratach Arabskich nasz lekarz był dostępny przez 24 godziny i cały czas nas obserwował. Każdy z kolarzy był wielokrotnie badany. Trzeba być świadomym, dbać o zdrowie. Ja teraz dwa razy dziennie mierzę temperaturę. Prosił mnie o to lekarz Bory. Czuję się jednak wyśmienicie. Pan kiedy znowu ruszy w trasę? - Nie jadę Tirreno-Adriatico. Teraz przygotowuję się do wyścigu Volta a Catalunya (23-29 marca). Po Katalonii będę miał kolejne zgrupowanie w Sierra Nevada i potem wystartuję w Tour des Alps. Na ten wyścig chciałbym być już w wysokiej formie tak żeby do Giro d’Italia przystąpić w pełni dysponowanym. W jakiej roli pojedzie pan w Giro? - Mamy dwóch liderów na klasyfikację generalną, czyli mnie i Austriaka Patricka Konrada, plus trzeci na etapy - Peter Sagan. Pojedziemy trójką Polaków. Oprócz mnie będzie Maciej Bodnar i Paweł Poljański. Skład jest bardzo dobry, "żeby tylko noga była". Jak pan ocenia trasę? - Jak to w Giro jest ciężka. Przewidziano trzy "czasówki". Ja poprawiłem się w tym elemencie, ale to trzy tygodnie ścigania, trzeba dobrze rozłożyć siły. Jest pan w stanie poprawić szóste miejsce z ubiegłego roku a może nawet piąte z 2016 roku? - To da się zrobić. A od czego to zależy? - Najprościej mówiąc: trzeba szybko jechać pod górę. Dużą wagę przykładam do przygotowań. Koncentruję się na nich i jeżeli przebiegną bez zakłóceń, a podczas samego wyścigu nie będę miał kraks, zdrowie dopisze, to dobry wynik w Giro jest możliwy.