Andrzej Klemba, Interia: Za niecałe dwa tygodnie wystartuje 33. Wyścig Solidarności i Olimpijczyków. Tymczasem w peletonie będą tylko dwie polskie grupy zawodowe. Bardzo mało. Marek Leśniewski: Taki jest stan polskiego kolarstwa. Rafał Majka i Michał Kwiatkowski to nasi eksportowi zawodnicy i jest jeszcze Maciej Bodnar. Reszta seniorów to poziom kontynentalny. W Polsce mamy tylko dwie grupy zawodowe i kilka amatorskich klubów. Liczyliśmy chyba po świetnych występach w wielkich tourach czy igrzyskach olimpijskich Majki, mistrzostwach świata Kwiatkowskiego, ze będą pełnić bardziej znaczące role. Tymczasem ostatnio raczej pełnią rolę pomocników. - Każda grupa ma lidera i przypisanych do niego kolarzy, którzy mu pomagają. Kiedy Majka wygrywał w Tour de France koszulkę najlepszego górala i dwa etapy, to do wjazdu w Alpy miał przede wszystkim zachowywać siły, by w Alpach pracować dla Alberto Contadora. Hiszpan z powodu kontuzji się wycofał, a Polak miał jeszcze sporo sił. Dostał wolną rękę. Dzięki temu został najlepszym góralem i wygrał dwa etapy. Pech jednego kolarza otwiera bramy drugiemu. Wtedy Rafał wykorzystał szanse, a później klasę potwierdził medalem olimpijskim. Teraz w Tour de France będzie pomocnikiem Tadeja Pogacara. Michał Kwiatkowski pozostaje świetnym klasykowcem i może być faworytem w wyścigach etapowych trwających do tygodnia. Został mistrzem świata, wygrał kilka tzw. monumentów i na pewno jeszcze ostatniego zdania nie powiedział. W drugiej części sezonu też mu przypadnie raczej rola pomocnika. Poza nimi i Maciejem Bodnarem polskie kolarstwo wygląda mizernie. Dlaczego tak się stało? Jeszcze niedawno w Pro Tour mieliśmy polska grupę zawodową, także więcej naszych kolarzy było widać w najważniejszych wyścigach. - Polskie kolarstwo cierpi jednak z powodu braku sponsorów, ale tak jest nie tylko w naszym kraju. Nawet we Francji mają z tym problemy. Czytałem artykuł w tamtejszej prasie, której wnioskiem było to, że kolarstwo amatorskie jest w agonii. A przecież stąd biorą się zawodowcy. Jest coraz mniej sponsorów, coraz mniej pieniędzy, a co za tym idzie wyścigów amatorskich. To też sprawia, że poziom kolarstwa światowego się obniża. To efekt pandemii czy negatywnej strony kolarstwa związanej z dopingiem? - Zdecydowanie to pierwsze. Przypominam, że kolarstwo to jedyny sport, który oczyścił się z dopingu. Teraz kolarze są szczegółowo i często badani. Zawodnicy startujący w Pro Tourze kontrolowani są z zaskoczenia. Wszyscy na miesiąc do przodu muszą przekazywać, gdzie będą przebywać. I wystarczy, że kolarz dwa razy nie podda się badaniu i jest dyskwalifikowany. Obniżający się poziom kolarstwa to efekt braku sponsorów. To sport drogi. Rowery sporo kosztują, a do tego przejazdy po całej Europie. W efekcie w Polsce mamy tylko dwie grupy zawodowe i kilka amatorskich klubów. Widzę też w naszym kolarstwie dziurę w szkoleniu młodzieży. Właściwie nie widzę kolarzy, którzy rokują, że będą następcami Majki i Kwiatkowskiego. W orlikach [kategoria u-23] jakieś nadzieje daje Damian Papierski, ale innych nie widzę. Błysnęli ostatnio juniorzy - w Pucharze Narodów mieliśmy dwóch na podium Huberta Grygowskiego i Michała Żelazowskiego. To obiecujące, bo nasi zawodnicy od dawna nie wygrali etapu w takim wyścigu. W ubiegłym roku mieliśmy Kacpra Gieryka, który nieźle spisał się w jeździe indywidualnej na czas w mistrzostwach świata juniorów. Jest mała fala młodych zawodników, ale bezpośredniego zaplecza dla Majki i Kwiatkowskiego nie widać. Na dziś wygląda to blado. Gdzie szukać nadziei, że będzie lepiej? - Może to jest trochę wina systemu. Z jednej strony nie ma zbyt wielu chętnych, z drugiej gubimy talenty. Mieliśmy mistrzów świata i Europy, Zachód też miał, ale my nie mamy żadnego programy dla utalentowanej młodzieży. Po wieku juniora 80 procent kolarzy rezygnuje z uprawiania tego sportu, w Europie Zachodniej te proporcje są odwrotne. Brakuje centralnego ośrodka, który zająłby się kolarzami kończącymi wiek juniora. Nie ma żadnego programu dla zawodników wchodzących w dorosłość. W Instytucie Sportu funkcjonuje tzw. detekcja talentu - około 120 juniorów i juniorów młodszych przechodzi co roku badania i wiemy, którzy zawodnicy mają potencjał. Jeśli będą się rozwijać, to jest szansa, że osiągną wyniki. To jest mierzalne i policzalne. Ale i tak 80 procent z nich tracimy. Dlaczego? - Polski Związek Kolarstwa nie ma dla nich żadnej oferty. Najlepsi juniorzy może sobie poradzą, ale ci średni, w których potencjał jest, ale jeszcze drzemie, nie dostaną szansy. Mamy program, który pomaga finansowo kolarzom do ukończenia szkoły średniej, a potem już nic. O orlikach nikt nie myśli, a przecież to jeszcze cztery lata zanim wejdą w wiek seniora. Jak nie dostaje stypendium centralnego, to kluby są zbyt biedne, by ich utrzymać. Widzi pan jakieś wyjście? - Może warto zrobić okrągły stół w kolarstwie. Zdiagnozować najważniejsze problemy, zaproponować programy szkoleniowe i zgłosić się do ministerstwa sportu. W resorcie podadzą pomocną dłoń. Zdają sobie sprawę, że w kolarstwie jest potencjał. Mamy przecież bardzo długą i bogatą historię. Ministerstwo już pomaga, czego przykładem jest tor kolarski w Pruszkowie. Związek wciąż ma zaległości, nie rozliczył się z dotacji jeszcze z 2017 i 2018 roku. Resort mógłby z tego powodu zablokować pieniądze z budżetu państwa, ale tego nie robi i przekazuje kolejne. To pokazuje, że dobry program rozwoju polskiego kolarstwa mógłby zyskać uznanie. Musimy pokazać, że chcemy coś zrobić. Ministerstwo czeka na ruch polskiego kolarstwa. A ja mam wrażenie, że to PZKol liczy na reakcję resortu sportu, ale to już nie są te czasy. Trzeba się najpierw samemu wykazać.