Polska Agencja Prasowa: Rozpoczynała pani karierę od równoległych startów na rowerze górskim i szosowym. W 2001 roku w Lizbonie był nawet brązowy medal szosowych mistrzostw świata w wyścigu juniorek, ale potem postawiła pani zdecydowanie na kolarstwo górskie. Maja Włoszczowska: - Tak, ale przypomnę, że startowałam już w szosowych mistrzostwach świata elity. Debiutowałam w 2005 roku w Madrycie i to moje pierwsze doświadczenie nie było udane. Na ostatnim okrążeniu złapałam gumę i nie było już szans by powalczyć o czołowe lokaty. Jak narodził się pomysł o starcie we Florencji? - Na szosie bardzo dużo trenuję. Byłam mistrzynią Polski elity i ze startu wspólnego, i w jeździe indywidualnej na czas. Kiedyś startowałam w La Grande Boucle (żeński odpowiednik Tour de France - PAP) i wygrałam klasyfikację górską, a w generalnej byłam piąta. Tak więc potencjał do kolarstwa szosowego mam i co roku korci mnie, by pojechać w mistrzostwach świata. Coś jednak zawsze stało na przeszkodzie: albo napięty kalendarz startów w MTB, albo mało wymagająca trasa wyścigu, taka dla sprinterek, między którymi nie mam czego szukać. We Florencji trasa jest ciężka, górska, w sam raz dla mnie. Nie ukrywam, że od początku roku myślałam o tym starcie. Był ktoś, kto szczególnie nakłaniał panią do tego pomysłu? - Kibice. To oni mocno weszli mi na ambicję. Mówili: +to jest trasa dla ciebie, musisz powalczyć+. Pojechałam na trening, noga była dobra, więc stwierdziłam: trzeba to wykorzystać, trzeba spróbować. Na pewno nie jest tak, że miałam zachciankę, aby pojechać na mistrzostwa, i zabrałam komuś miejsce. Jakie ma pani ambicje przed wyścigiem w przyszłą sobotę? - Jedzie nas sześć dziewczyn. Mamy silny skład i nieważne która z nas osiągnie dobry wynik, bo startujemy jako drużyna. O taktyce będziemy rozmawiać we Florencji na odprawie z trenerem Mariuszem Mazurem. Oczywiście, mam ambicję, aby powalczyć o medal albo miejsce w dziesiątce, ale może być tak, że będę pomagać którejś z dziewczyn. Jedną z faworytek będzie pani koleżanka z ekipy Giant, Holenderka Marianne Vos. - Nie jedną z faworytek, tylko główną. Jestem przekonana, że wygra, choć w kolarstwie zdarzają się niespodzianki. Zresztą wszystkie dziewczyny z Gianta wystartują we Florencji. Oprócz Marianne i mnie, także Francuzka Pauline Ferrand-Prevot i Szwajcarka Jolanda Nef. Pewnie dałoby się z nas zmontować ciekawą ucieczkę, która miałaby szanse dojechać do mety. Szczyt formy szykowała pani na mistrzostwa świata w MTB pod koniec sierpnia w Republice Południowej Afryki. Wróciła pani z nich ze srebrnym medalem. Czy udaje się utrzymać dobrą dyspozycję? - Formy z RPA nie utrzymałam, a to ze względów zdrowotnych. Przed Pucharem Świata w Hafjell dopadło mnie przeziębienie, które wybiło mnie z rytmu. Liczne podróże, zmiany klimatu, kontakty z chorymi sprzyjają złapaniu infekcji, zwłaszcza wtedy, gdy jest się w bardzo dobrej dyspozycji. I tak się stało ze mną, ale wydaje się, że z tej infekcji już się wybroniłam. Ale nawet jeśli nie będzie to forma z RPA, to przez cały rok jestem w bardzo stabilnej, równej dyspozycji i jestem przekonana, że w takiej będę we Florencji. Nie startowałam w tym roku w wyścigach szosowych, więc mistrzostwa świata będą dla mnie totalną niewiadomą, a jednocześnie wielką przygodą. Rozmawiał Artur Filipiuk