21-letni zawodnik na rozpoczynających się w przyszłym tygodniu, w Arenie Pruszków, mistrzostwach świata będzie bronił tytułu zdobytego przed rokiem, w holenderskim Apeldoorn. Interii opowiada o tym, jak zmieniło się jego życie po tytule, pierwszych doświadczeniach w zawodowej grupie World Tour CCC Team, o miłości do rodzinnych Kaszub i wierze. Olgierd Kwiatkowski, Interia: Zszedł pan właśnie z toru, na którym trenowaliście dosyć długo. Ile kilometrów przejechaliście? Szymon Sajnok, mistrz świata w omnium z 2018 roku: - Około 50 km przez godzinę 20 minut, może trochę krócej. Mieliśmy ciężki trening tzw. tempówki. Jeździliśmy na nieco twardszych niż zazwyczaj przełożeniach, ponieważ szykujemy się do jazdy drużynowej. Ale zazwyczaj jedna sesja treningowa trwa od godziny do dwóch, choć nie jest tak intensywna. Za kilka dni na tym torze będzie pan bronił tytułu mistrza świata. Myśli pan, że łatwiej było wejść na szczyt niż utrzymać się na nim? - Trudno jest być mistrzem i równie trudno zdobyć mistrzostwo. Wszystko zależy od nastawienia, jak się podchodzi do tego celu, ile wysiłku człowiek wkłada, by wdrapać się na szczyt i czy jest w stanie potem powtórzyć tę samą pracę. Chodzi przecież też o to, żeby będąc mistrzem za bardzo się nie rozleniwić. Ale przede wszystkim inaczej jeździ się w koszulce mistrza świata. Rywale mnie znają, obserwują. Kiedyś mnie nikt nie znał. Na wyścigach puszczali mnie i myśleli sobie: "Niech sobie jedzie jakiś Polaczek", to jechałem, aż dojechałem do mistrzostwa świata. Teraz jest inaczej. Potrzeba mi więcej sprytu, muszę myśleć, jak ich wszystkich zaskoczyć. Wynaleźć nową taktykę, technikę. Nigdy nie jest łatwo, ale tęcza na koszulce stawia większe wymagania. Mówił o tym wielokrotnie Michał Kwiatkowski po zdobyciu tytułu w Ponferradzie w 2014 roku. - To zależy od psychiki zawodnika, ona jest najważniejsza. Peter Sagan zdobywał mistrzostwo świata trzy razy z rzędu i ciężar tej koszulki nigdy mu nie przeszkadzał. Bardzo zmieniło się pana życie po zdobyciu mistrzostwa świata w Apeldoorn? - Udzielałem bardzo dużo wywiadów, czułem, że stałem się rozpoznawalną postacią. Zmieniło się moje otoczenie, poczułem, że jest inaczej. Trochę, jakbym znalazł się w innym świecie, o jakiś jeden poziom wyżej. Raczej wszystko jest lepiej. Sportowo - znalazłem się w grupie World Tour. To dla mnie ogromny awans zawodowy. Jak obecność w zawodowej grupie CCC Team, która specjalizuje się w kolarstwie szosowym, przekłada się na tę wiodącą konkurencję, którą pan uprawia - jazdę na torze? - Jestem drugi miesiąc w CCC Team, która od tego roku jeździ w World Tour. Byłem na jednym zgrupowaniu, na jednym wyścigu. Nie mogę jeszcze dokładnie powiedzieć, jaki to ma wpływ na tor, choć czuję, że jestem bardziej wytrzymały, mam większą odporność na ból i na zmęczenie. Przejechałem więcej kilometrów niż rok temu o tej porze. Mam też za sobą więcej wyścigów. Ścigałem się w Australii - w Tour Down Under i w klasyku Cadela Evansa. Zebrałem cenne doświadczenie. Czy World Tour jest inną kolarską rzeczywistością? Poczuł już pan różnicę? - CCC było świetnie zorganizowaną drużyną w gronie ProContinental Teams, ale teraz poszli zdecydowanie do przodu. W zespole jest więcej osób odpowiedzialnych za nas - więcej lekarzy, masażystów, mechaników. Dbają o nas na każdym kroku. To tworzy pewną otoczkę. Poziom organizacyjny, sportowy jest dużo wyższy i dla mnie jest to ogromny przeskok. Czy w peletonie zawodowym kolarze rozpoznają pana inni zawodnicy? Wiedzą, że jest pan aktualnym mistrzem świata na torze? - Jest paru kolegów z toru, to oni mnie bez trudu rozpoznają. Zawodowcy wbrew pozorom też oglądają kolarstwo torowe, nie wszyscy, ale sporo z nich. Raczej nie jestem anonimowy. Czy przejście kolarza torowego do grupy zawodowej kolarstwa szosowego to jest tylko sprawa polepszenia sobie warunków, czy też ambicji sportowej, bo szosa jest bardziej popularna? - Kolarstwo szosowe inaczej działa. Tutaj są sponsorzy, wielkie marki, które dają dużo pieniędzy na rozwój tej dyscypliny. Szosowcom z pewnością jest łatwiej się utrzymać. W kolarstwie torowym nie ma grup zawodowych, dobrych klubów, wielkich wyścigów, a co za tym idzie brakuje sponsorów. To niemedialna dyscyplina sportu, o słabym marketingu, nie ma więc dużych pieniędzy. Ale z mojego punktu widzenia nie jest najgorzej. Jestem mistrzem świata do tego w konkurencji olimpijskiej. Gdybym co roku był mistrzem świata, to można byłoby godnie żyć. Tylko, że to jest ciężka sprawa i ciężka praca, by regularnie zdobywać tytuł mistrza świata. Ale nie ma co owijać w bawełnę, w Pruszkowie wystartuje pan w omnium po to, żeby obronić tytuł. - Ciężko trenowałem w Australii, przejechałem tam trudne wyścigi, bo do omnium trenuje się głównie na szosie. Pilnował mnie trener Jakub Pieniążek, teraz opiekuje się mną trener kadry Polski Jacek Kasprzak. Bardzo dbam o siebie. Oczywiście, ten start może nie wyjść. Tor pokaże, czy przygotowywałem się dobrze czy źle. Ale nawet jak nie pójdzie teraz, to są mistrzostwa za rok, za dwa lata. Ale teraz mistrzostwa odbywają się w Polsce? - I zainteresowanie jest duże, na sobotę nie ma biletów. Trudno nawet załatwić wejściówki dla rodziny. Znajomi pytają mnie o możliwość wejścia, a nie mam jak im pomóc. To dobra wiadomość. Ludzie tworzą atmosferę na torze. Kiedy są pełne trybuny, a na widowni siedzą znajomi, rodzina, lepiej się jeździ. Jaki cel stawia sobie pan na tych mistrzostwach oprócz dobrego występu w omnium? - Chciałem zakwalifikować się do pierwszej ósemki z drużyną. Jeżeli to wyjdzie, to głowa będzie spokojniejsza i potem będzie można powalczyć o lepszą lokatę. Później przygotowuje się do omnium. Te mistrzostwa są ważne, bo będą kwalifikacją olimpijską. Pierwsza ósemka w drużynie ma zapewniony awans do igrzysk w Tokio, a jeden z kolarzy z zespołu kwalifikuje się do omnium. Po mistrzostwach świata wróci pan na szosę. Co pan chce osiągnąć w tym sezonie w zawodowym peletonie? - W wielkich tourach nie pojadę. To jest mój pierwszy rok, muszę dobrze poczuć to kolarstwo w World Tourze. Tam chłopaki zupełnie inaczej się ścigają. Trzeba zdobyć doświadczenie. Mam w ekipie jednego z najlepszych kolarzy świata Grega Von Avermaeta. Można sporo się od niego nauczyć. Do wyścigów będę podchodził spokojnie, chcę dobrze się do nich przygotować, pomagać kolegom z drużyny i jeśli się nadarzy okazja powalczyć o dobre miejsce. Ale na razie najważniejsza jest nauka. Tak jak inni zawodowi kolarze mieszka pan w Hiszpanii albo we Włoszech, czy jest pan wierny Kaszubom? - W tym roku jestem w Polsce, choć i tak większość czasu spędzam poza domem. Myślę, że w przyszłości wybiorę jednak cieplejszy zakątek Europy. Czytam, że jest pan bardzo przywiązany do Kaszub. - Na Kaszubach się urodziłem, pochodzę z Kartuz. Mamy piękne tradycje, piękne tereny, mieszkają tu wspaniali ludzie. Nie mówię po kaszubsku, ale staram się poznawać dzieje regionu. Teraz czytam "Życie i przygody Remusa", książkę o Kaszubach. Polecam każdemu Kaszubowi i nie tylko. Mówi pan też często o tym, że wielką rolę w pana życiu odgrywa wiara. - Zawsze kiedy się modlę, czuję ulgę. Modlitwa pomaga mi usunąć wszelkie niepokoje i problemy życiowe. Daje mi motywację, siłę wewnętrzną do tego, żeby działać, nie martwić się. Również do tego, żeby dobrze trenować. Rozmawiał: Olgierd Kwiatkowski