Polska Agencja Prasowa: Ten sukces jest dla pana zwieńczeniem kariery czy nowym początkiem? Adrian Tekliński: - Dla mnie osobiście jest to zwieńczenie jakiegoś okresu pracy, którą włożyłem, bo droga do złotego medalu nie była usłana różami. Jednocześnie mam nadzieję, że to także nowy początek, że moja kariera nabierze rozpędu. Wierzę, że przede mną jeszcze wiele sukcesów. Zdobył pan złoty medal w konkurencji scratch, w rozgrywanym w szaleńczym tempie wyścigu na dystansie 15 km, na jaki składa się 60 okrążeń toru. Co przesądziło o sukcesie? - Chyba to, że w odróżnieniu od reszty stawki jako jedyny wierzyłem, że można jeszcze wyścig rozegrać inaczej. Wszyscy już myśleli, że rozstrzygnie finisz z grupy i każdy czekał tylko na to ostatnie okrążenie, każdy spoglądał na drugiego. Ja chciałem to rozwiązać inaczej, bo w ubiegłorocznych mistrzostwach Europy zdublowałem sam grupę, później następny zawodnik zrobił to samo i on zdobył złoty medal, a ja byłem drugi. Tym razem chciałem uciec w pojedynkę i wygrać "na solo". Nie chciałem ryzykować i czekać na finisz, mimo że w sprincie czuję się naprawdę dobrze. Wiedziałem jednak, że końcówka różnie może się ułożyć. Na 15 okrążeń do mety czułem się bardzo świeżo. Zdecydowałem się na dwukilometrowy atak i to się sprawdziło. Uciekając samotnie, nie miał pan chwil zwątpienia, że zostanie doścignięty? - Szczerze mówiąc, tak. Na cztery okrążenia do końca znalazłem się w sytuacji "wszystko albo nic". Albo się nie poddam i nadal będę jechał na granicy swoich sił, albo przegram. Cieszę się, że się nie poddałem, bo już mnie ściągało z toru trochę na dół, już zmieniałem ułożenie rąk, żeby tylko krew spłynęła do nóg, by móc dalej cisnąć. Wygrałem siłą woli. Kończył pan wyścig z bezpieczną przewagą, ale skrajnie wyczerpany. - Przekraczając metę bardzo chciałem podnieść ręce, cieszyć się, celebrować, ale bałem się po prostu, że przewrócę się na tor. Musiałem jak najszybciej z niego zjechać, żeby być ściągniętym z roweru. W momencie gdy podbiegła do mnie cała ekipa, wtedy do mnie dotarło, że jestem mistrzem świata. Dopiero wtedy nastąpił wybuch emocji. Długo będę pamiętał te chwile. Wszyscy podkreślają, że siłą polskiej reprezentacji torowej jest atmosfera w ekipie, wzajemne wspieranie się. - Rzeczywiście. Doceniali to nawet rywale. Po wyścigu podszedł do mnie Benjamin Thomas, mistrz świata w madisonie i omnium. Z jego wypowiedzi wynikało, że Francuzi zazdroszczą nam bardzo tej atmosfery, przyjacielskiego klimatu, bo u nich jest wielu mistrzów, ale atmosfera w drużynie dosyć ciężka. Naprawdę rzucaliśmy się w oczy na mistrzostwach w Hongkongu jako cała ekipa. "Team spirit" panował wszędzie. Właściwie to tylko nas przepędzano z barierek, byliśmy jedyną reprezentacją, która z taką euforią reagowała na wydarzenia na torze. Mistrzostwa świata w przedolimpijskim roku 2019 mają się odbyć w Polsce. W jakich konkurencjach może pan wystartować w Pruszkowie? - Miałem przyjemność debiutować w 2009 roku w mistrzostwach świata właśnie w Pruszkowie w wyścigu na 1 km. To byłoby coś pięknego, gdybyśmy mogli powtórzyć tę imprezę u siebie. Po ostatnim sukcesie bardzo chciałbym wystartować w scratchu. Na pewno w grę będzie wchodziła także drużyna w wyścigu 4 km na dochodzenie. Zobaczymy jak się potoczy historia z madisonem, który możliwe, że wróci do programu igrzysk olimpijskich, więc ta konkurencja też będzie dosyć ważna. Rozmawiał: Marek Cegliński