Mistrz świata z Ponferrady (2014) od zawsze pewny jest swojej siły - nawet wtedy, gdy z pozoru nie idzie. Tak było też w tym roku. Z powodu przymusowych przerw oglądaliśmy go w akcji sporadycznie, a gdy już się pojawiał - nie błyszczał. Promykiem nadziei był co prawda monument Mediolan - San Remo, lecz tam w osiągnięciu dobrego wyniku przeszkodziła mu kraksa w finale. Podczas Amstel Gold Race jechał jednak znakomicie, będąc silniejszym od nominalnego lidera swojej grupy, Toma Pidcocka. Efektem tego był jego drugi w karierze triumf w tej imprezie. Poprzedni wywalczył w 2015 roku, w tęczowej koszulce - przywileju złotego medalisty MŚ. Michał Kwiatkowski zadziwił wszystkich. Przede wszystkim - rywali Trium odniesiony - dodajmy - w dramatycznych okolicznościach. Na ostatnich metrach "Kwiato" walczył z Francuzem, Benoitem Cosnefroy'em (AG2R - Citroen). Na metę wpadli razem. I nie jest to przesada - dzieliły ich centymetry. Nie sposób było stwierdzić, który z nich zwyciężył. Pokazał to dopiero fotofinisz - widać na nim, że Kwiatkowski był lepszy o... wysokość stożka w kole, czyli dosłownie parędziesiąt milimetrów. Kiedy dwójka nerwowo wyczekiwała na ostateczny wynik, dało się wyczuć wielkie napięcie. Chwilę potem, w trakcie telewizyjnego wywiadu nasz rodak przyznał jednak, że... przyjechał po wygraną i tylko ona go interesowała. Ci, którzy co bardziej wnikliwie śledzą jego aktywność w jednej z aplikacji rejestrującej treningi mogli wychwycić, że szykuje się właśnie na Amstel Gold Race. To, iż będzie w stanie zaprezentować taki poziom dla wszystkich musiało być jednak niespodzianką. Dla niego nie było. Przypomina to jako żywo wspomniane już mistrzostwa świata w Ponferradzie. Wtedy, rano przed wyścigiem Kwiatkowski polecił masażyście ekipy, Markowi Sawickiemu, by zabrał mu na metę czysty strój, bo... będzie potrzebny do dekoracji, gdy już stanie na podium. Wygrał wtedy w wielkim stylu, uciekając 7 kilometrów przed finiszem, na zjeździe. Polak udowodnił, że mistrzów nie można lekceważyć absolutnie nigdy. Boleśnie przekonali się o tym jego rywale, których pognębił, atakując 20 kilometrów od mety. Wygrał tym samym swój pierwszy wyścig jednodniowy od 2017 roku (Clasica San Sebastian), powracając w wyścigach klasycznych do absolutnej ekstraklasy. "W ciemno" można stwierdzić, że nie w sezonie 2022 dopiero się rozkręca. Jesienne mistrzostwa świata w Australii zdają się mu pod kątem trasy wyjątkowo sprzyjać...