Z jakimi nadziejami przystąpi pan do Amstel Gold Race? Michał Kwiatkowski: - Nic mi nie dolega, nic nie zakłóciło przygotowań do tryptyku ardeńskiego, z wyjątkiem jedynej kraksy podczas wyścigu Mediolan-San Remo, ale bez negatywnych dla mnie konsekwencji. Nie mam powodów do narzekań. Oczywiście niewiadomą jest forma moich rywali. Czy już zregenerował pan siły po wyścigu Dookoła Kraju Basków? - Tak. Z Hiszpanii przylecieliśmy do Belgii w czwartek. Wczoraj byłem na rekonesansie trasy Amstel Gold Race. Nie było wiele czasu na trening, bo wyścig w Kraju Basków był na tyle trudny, że trzeba było więcej czasu poświęcić na odpoczynek przed klasykami ardeńskimi. Są dla mnie najważniejsze w pierwszej części sezonu. Po ostatnim z nich, Liege-Bastogne-Liege, mam dłuższą przerwę w startach. Jest to więc ostatni dzwonek w tej części sezonu, by pokazać na co mnie stać. Czuję głód zwycięstwa, szczególnie że jeżdżę w tęczowej koszulce. Który z tych klasyków - Amstel Gold Race, Strzała Walońska czy Liege-Bastogne-Liege - jest pańskim ulubionym? - Gdybym miał wybierać, to ostatni, najbardziej prestiżowy. Ale też Amstel jest wyścigiem bardzo mi pasującym. Trzeba jechać z przodu peletonu od początku. Już na dziewiątym kilometrze jest pierwszy z ponad 30 podjazdów. Chwila nieuwagi, kraksa czy defekt na tych wąskich drogach mogą pogrzebać szanse. Lubię takie wyścigi. Wspiera mnie mocna ekipa, dzięki której mam łatwość poruszania się w peletonie. Czy przesunięcie linii mety ze wzniesienia Cauberg na bardziej płaski odcinek 1800 metrów dalej jest dla pana korzystne? - Gilbert i Valverde woleliby metę na szczycie Caubergu, ale dla większości kolarzy i dla kibiców to chyba lepiej, że wyścig zakończy się na wypłaszczeniu. Rywalizacja będzie mniej przewidywalna. Rok temu popełniłem błąd atakując zbyt wcześnie. Cauberg wydaje się krótkim podjazdem, ale na nim również trzeba umiejętnie rozłożyć siły i przejechać szczyt na jak największej prędkości. W ubiegłym roku niepotrzebnie przyspieszyłem za Samuelem Sanchezem i zabrakło mi w końcówce trochę sił. Teraz już tak nie postąpię, wyciągnąłem wnioski. Najgorsze jest powielanie starych błędów. Wymienił pan nazwiska ubiegłorocznego zwycięzcy Belga Philippe'a Gilberta i Hiszpana Alejandro Valverde. Kto jeszcze będzie się liczył w niedzielę? - Dodałbym Australijczyka Michaela Matthewsa. Jest w świetnej formie. Jak pan ocenia swoją formę? Czy jest równie wysoka jak podczas ubiegłorocznych mistrzostw świata w Ponferradzie? - Stawiając sobie to pytanie, muszę odpowiedzieć na inne: czy zrobiłem wszystko, by być dobrze przygotowanym. Mogę szczerze powiedzieć, że zrobiłem. A to mi pozwala wierzyć, że jestem w stanie wypaść lepiej niż przed rokiem (Kwiatkowski zajął piąte miejsce - przyp. red.). Jest oczywiście niepewność czy postąpiłem słusznie angażując się na przykład w walkę o jak najwyższe miejsce w klasyfikacji generalnej w Kraju Basków. Jest ta niepewność, ale czuję się bardzo dobrze. Na ile ta forma wystarczy, przekonamy się w niedzielę. Rozmawiał Artur Filipiuk