Uśmiech na twarzach małych dzieci podczas organizowanego przez pana Velo Toruń daje największą radość, satysfakcję? Michał Kwiatkowski: Dzieciaki tworzą atmosferę. U amatorów widać zawziętość. Każdy przeżywa to na swój sposób, ale to przeżywanie widać najbardziej u maluchów. To jest niesamowite, jakie emocje może w nich wywołać kolarstwo. Świetnie się bawią podczas Velo Toruń, ale czasami na ich twarzach widać też łzy. To nie jest udawane. Przyciąganie całych rodzin daje mi ogromną satysfakcję. Dlatego zaczęliśmy pracę od akademii kolarskiej Copernicus, a nie od Velo. Akademia jest dla dzieciaków, bo to one będą budowały przyszłość sportu w Polsce. Czy pamięta pan swoje pierwsze doświadczenie z kolarstwem, pierwsze emocje, które przeżył jako dziecko? - Byłem jednym z tych zawodników, którzy mieli okazję ścigać się w Mini Tour de Pologne. Nie wyjmowałem bidonów z koszyków, ale prosiłem, błagałem zawodowców o nie. To było świetne, że mogłem spotkać kogoś, kto ściga się na co dzień w peletonie. Byłem wtedy bardzo młody i na pewno nigdy tego nie zapomnę. Wymieniając sporty ekstremalne myśli się o skokach na bungee czy sportach motorowych, ale chyba tylko ten, kto nie spróbował zawodowego kolarstwa może zaprzeczyć tezie, że to dyscyplina wymagająca ekstremalnego poświęcenia. - Sporty ekstremalne kojarzą się z wypadkami czy niebezpieczeństwem. W kolarstwie zdarzają się kraksy, ale jeżeli ktoś umie upadać, to nie jest to tak dotkliwe, jak upadek z liny przy skokach na bungee. Na pewno jest to sport, który wymaga wyrzeczeń, często nie wybacza. Jeżeli raz się straci kontakt z peletonem, trzeba jechać samemu, mierzyć się z wiatrem, to jest to trudne. Często dajemy z siebie 101 czy 102 procent, żeby pozostać w peletonie. Jeżeli pozostaniemy - jesteśmy cały czas w grze, jeżeli nie - droga do mety staje się wtedy bardzo długa. Myśli się o niebezpieczeństwie, gdy pędzi się z zawrotną prędkością podczas zjazdu np. w Pirenejach? - W każdej dziedzinie życia trzeba myśleć o swoim bezpieczeństwie. Można dojeżdżać do pracy autem czy rowerem i jeżeli ktoś nie myśli o tym, co może się zdarzyć, to może zginąć. W kolarstwie także trzeba pamiętać o zasadach, o tym jak ważny jest kask. Nawet nie w wyczynowym sporcie, ale w ruchu ulicznym poruszając się rowerem trzeba pamiętać np. o odpowiednim oświetleniu. Sprzęt, m.in. hamulce muszą być świetnie przygotowane. Nie można wyciągnąć roweru z garażu i wyjechać "z marszu" na majówkę. Trzeba mieć wszystko poukładane i wiedzieć, jak to się robi. Jest pan po pierwszej części sezonu. Jak będą wyglądały najbliższe tygodnie? - Wznowiłem treningi już w Toruniu. Udało mi się w ostatnim tygodniu przejechać ponad 20 godzin na trasach w okolicy. Z tego jestem dumny, bo pogoda w tym roku dopisywała. W środę wylatuję do Nicei, żeby pojeździć jeszcze trochę po górach przed docelowym zgrupowaniem na Teneryfie, które będzie trwało ok. dwóch tygodni. Ścigania wznawiam w Dauphine na początku czerwca. Będę potem ścigał się Tour de France, Vuelcie i w mistrzostwach świata. W okresie takim jak teraz wystarcza panu czasu na jakieś inne hobby? - Raczej nie ma na to czasu. On będzie w październiku czy listopadzie. Nadrabiam zaległości w spotkaniach z rodziną i przyjaciółmi. Mam też mnóstwo zaległości, jeżeli chodzi np. o odbiory awizo. Na to też trzeba poświęcić sporo czasu. Stawia pan sobie jasny cel przed tegorocznym Tour de France? - Jestem w takiej drużynie, która przede wszystkim myśli o zwycięstwie w klasyfikacji generalnej. Pod to będzie podporządkowany cały zespół. Mam nadzieję, że będziemy na to gotowi. W 2014 roku mistrzem świata został Michał Kwiatkowski, a potem w 2015, 2016 i 2017 Peter Sagan. W 2018 roku znów Kwiatkowski? - Na pewno myślę o MŚ, ale to jest kwestia zbudowania odpowiedniej formy na Vuelcie. Motywacji na pewno nie zabraknie. Jeżeli tylko skończę z "dobrą nogą" ściganie w Hiszpanii, to jest to okres dwutygodniowy i mam nadzieję, że będę w stanie włączyć się razem z Rafałem Majką do walki o medale. MŚ w tym roku są w Innsbrucku w Austrii. Trasa będzie panu pasowała? - Skoczkom to miejsce na pewno pasuje. Wiem, że trasa jest piekielnie trudna, ale z tym często też jest różnie. W trakcie rekonesansów odczucia są często inne niż na zawodach. Tak też było w Rio. Wszyscy mówili, że to trasa dla "górali", a wygrał Greg Van Avermaet. Nie ma co wrzucać na razie zawodników do worków z napisami, kto może, a kto nie może. Liczy się forma, w której człowiek jest w danym dniu. Polscy kibice będą mogli pana zobaczyć podczas mistrzostw kraju w Ostródzie? - Mam nadzieję, że tak. Z tego co wiem, przenieśli "czasówkę" na piątek, więc może będzie mi łatwiej połączyć tę rywalizację z wyścigiem ze startu wspólnego. Krótki okres pomiędzy jednym a drugim występem powoduje, że łatwiej będzie mi tę imprezę "obskoczyć" i przyjechać do Ostródy. Nastawiał się pan przed początkiem sezonu na starty w klasykach, ale zwycięstwa przyszły w wyścigach etapowych. - Jeżeli jest taka możliwość, żeby zwyciężyć w tak prestiżowym wyścigu jak Tirreno-Adriatico, to trzeba to brać. Na pewno nie jestem zadowolony ze swojej postawy w klasykach. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że to jest sport i mimo ciężkiej pracy czasami nie wychodzi wszystko tak, jak człowiek chce. Nie ma powodów do załamywania się. Wiem, jak ciężko pracowałem i skoro nie wypaliło to w Ardenach, to mam nadzieję, że wypali na Tourze, Vuelcie czy podczas MŚ. Widzi pan w Polsce trasę, na której moglibyśmy zorganizować MŚ? - Jest mnóstwo tras. Ciężko powiedzieć o jednym miejscu. W Polsce jest boom na kolarstwo szosowe, więc kibice na pewno pojawiliby się na starcie. To najważniejsza rzecz. Uwielbiam trenować w Karkonoszach, gdzie są świetne, różnorodne trasy. Czy na atmosferę w pana zespole wpływa zamieszenie z Chrisem Froomem i podejrzenie stosowania przez niego niedozwolonych środków? - Ja staram się robić swoje i nie myśleć o tym. Jest to przeciągnięte bardzo długo w czasie i cały czas się o tym słyszy. Odcinam się od tego i zajmuję swoją robotą, bo to dla mnie najważniejsze.