Koronawirus był dla pana dolegliwy? Mateusz Rudyk: Miałem pozytywny wynik testu na koronawirusa, ale na szczęście poradziłem sobie z nim. Przeszedłem zakażenie bezobjawowo.Powrócił pan do treningów w Pruszkowie? Czy możecie trenować na tym obiekcie po wizycie komornika, który egzekwował dług Polskiego Związku Kolarskiego?- Trenujemy, przygotowujemy się do kolejnych zawodów. Desek z toru nie powyrywali, rowerów nie zabrali, więc możemy to robić. Wprawdzie nie mamy maszyny startowej, ale w tym okresie przygotowawczym możemy się bez niej obyć.Dyrektor sportowy PZKol Marek Leśniewski wspominał, że zawodnicy z kadry torowej przejdą specjalistyczne badania w Instytucie Sportu pod kątem ewentualnych szkód w organizmie, jakie mogło wywołać zakażenie. Czy znane są już wyniki?- Na razie mieliśmy ogólne badania w Centralnym Ośrodku Medycyny Sportowej. Krew, EKG serca, osłuchanie płuc. Serce dobrze pracuje, wyniki krwi również są dobre. Inni kadrowicze też nie mają większych problemów. Wydaje się, że złe nas nie wzięło, ale trzeba to jeszcze potwierdzić badaniami wysiłkowymi w Instytucie Sportu. Lekarze chcą sprawdzić jak reaguje organizm podczas ekstremalnego wysiłku. Chcą mieć pewność, że koronawirus nie pozostawił śladu.Badania odbędą się już po powrocie z Gran Canaria?- Tak przypuszczam. Lecimy do Hiszpanii na początku grudnia na dwa tygodnie i wracamy przed świętami Bożego Narodzenia. Będziemy tam budować bazę tlenową, jak mówimy w naszym żargonie. Dwie-trzy godziny dziennie na szosie, żeby złapać trochę słońca, trochę naturalnej witaminy, a po powrocie przejdziemy badania w Instytucie Sportu. Teraz na torze w Pruszkowie nie możemy trenować na sto procent, bo nie do końca wiemy, czy ciężkimi ćwiczeniami sobie nie zaszkodzimy. Trening na szosie jest dla nas bezpieczny. Nie wchodzimy na wysokie tętno, jeździmy przy 160-170 uderzeniach na minutę i serce w miarę spokojnie pompuje krew. Szosa nie zaszkodzi, a może tylko pomóc. Oderwiemy się od toru w Pruszkowie, gdzie cały czas siedzimy zamknięci w reżimie sanitarnym. Odpoczniemy od jesiennej, dołującej pogody. Cieszymy się, bo ten wyjazd będzie korzystny choćby dla zdrowia psychicznego. Wrócimy z naładowanymi bateriami i z ochotą do pracy. Pewnie będziemy się przygotowywać do mistrzostw Europy w lutym w Holandii, o ile się odbędą, bo nikt tego nie może zagwarantować.Nie było panu żal, że mistrzostwa Europy w Płowdiw odbyły się bez pana? Przecież przygotowywaliście się do tych zawodów kilka miesięcy.- W Bułgarii zabrakło też moich największych rywali - Holendrów, Francuzów, był tylko jeden Niemiec Maximilian Levy. Oczywiście pojawiła się myśl: szkoda, że nas tam nie ma. Można było odnieść jakiś mały sukces, zdobyć jakiś medal, ale życie i zdrowie są ważniejsze. Trzeba umieć oddzielić rzeczy ważne i ważniejsze. Ja tym bardziej muszę uważać, choruję na cukrzycę, więc na pewno rozważniej było nie jechać do Płowdiw. Igrzyska olimpijskie w Tokio to jest nasz cel, a w mojej karierze będzie jeszcze parę mistrzostw Europy.Rozmawiał: Artur Filipiuk