Zawodnik praktycznie nie rozstaje się z glukometrem. - Podczas Pucharu Świata w Pruszkowie sprawdzałem poziom cukru w ciągu dnia dziesięć razy, a może i więcej. W Manchesterze było podobnie. Jeśli poziom jest za wysoki, to organizm szybciej się zakwasza i szybciej się męczę, a jeśli za niski, to - jak mówią kolarze - "odcina prąd". Wtedy muszę uzupełnić węglowodany, najlepiej szybko wypić colę, zjeść baton. Czasami wstrzykuję insulinę - powiedział Rudyk. W Pruszkowie w eliminacjach sprintu Rudyk uzyskał drugi wynik, bijąc rekord Polski Damiana Zielińskiego na 200 metrów ze startu lotnego (9,707). Dzięki temu w kolejnych rundach miał stosunkowo łatwiejszych konkurentów. Inaczej było w Manchesterze - w eliminacjach był dziesiąty (9,787) i później musiał się ścigać z wymagającymi rywalami. "Jakoś sobie z nimi poradziłem. W półfinale trafiłem na Australijczyka Matthew Glaetzera i zrewanżowałem się za przegrany finał w Pruszkowie. W finale z Holendrem Harrie Lavreysenem brakowało już sił" - przyznał. 22-letni kolarz z Jelcza-Laskowic sam jest zaskoczony swoją dyspozycją. "Szykowałem się na ten sezon, ale nie sądziłem, że wskoczę na pudło, i to dwa razy. To miła niespodzianka dla mnie samego. Praca, którą wykonałem od kwietniowych mistrzostw świata w Hongkongu, dała efekt" - podkreślił. Rudyk prowadzi ex aequo z Glaetzerem w klasyfikacji generalnej PŚ w sprincie, ale kolejne zawody cyklu nie są dla niego priorytetem. "Najważniejsze będą przyszłoroczne mistrzostwa świata w Apeldoorn. Jeżeli trzeba będzie odpuścić kolejny Puchar Świata, zregenerować siły, to nie polecę do Kanady. Decyzja należy do trenera Igora Krymskiego. Teraz czeka mnie parę dni odpoczynku od roweru, a potem znów treningi w Pruszkowie. Wynajmuję mieszkanie w Warszawie, więc na tor mam blisko" - dodał. Następne zawody Pucharu Świata torowców odbędą się 1-3 grudnia w kanadyjskiej miejscowości Milton.