Jakie uczucia towarzyszą panu po zakończeniu kariery: ulga, żal, może niedosyt? Marek Rutkiewicz: Myślę, że lekki niedosyt. Nie udało mi się osiągnąć tego, co chciałem, a zdaję sobie sprawę, że mam już 39 lat, organizm jest coraz słabszy. Ciężko byłoby mi osiągnąć coś więcej. Czego najbardziej pan żałuje? Skąd ten niedosyt? - Zawsze chciałem wygrać Tour de Pologne i w pierwszych latach ścigania byłem bardzo blisko celu. Pod koniec kariery marzyła mi się koszulka mistrza Polski w wyścigu ze startu wspólnego. I znów byłem blisko. W 2016 roku w Świdnicy przegrałem o koło z Rafałem Majką, a rok później w Gdyni ponownie byłem drugi. Wygrał Adrian Kurek po wyścigu, który wzbudził duże kontrowersje. Kurek w dziwny sposób przeskoczył sam do naszej ucieczki, a potem wiózł się na kole innych, nie dając zmian. Wtedy czułem duży niedosyt. Stać mnie było na tytuł mistrza Polski, byłem silny. Z Tour de Pologne zapamiętałem pana w żółtej koszulce lidera po wygraniu etapu w Karpaczu. Był rok 2004 i wydawało się, że zwycięży pan w tym wyścigu. - Ostatniego dnia odebrał mi ją Ondrej Sosenka. Popełniłem błąd na zjeździe, wypadłem z drogi na jednym z zakrętów, złapałem pobocze i straciłem kontakt z Sosenką i z Piotrem Przydziałem, z którymi uciekałem. Niepotrzebnie czekałem na swoją drużynę, z której do pomocy miałem tylko Tomka Brożynę. Straciłem minutę. Wtedy byłem najbliższy zwycięstwa w Tour de Pologne, a zająłem ostatecznie czwarte miejsce. Pamiętam też etap TdP do Krynicy w 2009 roku, gdy moją akcję skasował Sylwester Szmyd 200 metrów przed metą. Z sześcioosobowej czołówki wygrał wtedy Alessandro Ballan i to wystarczyło mu do zwycięstwa w całym wyścigu. Znów byłem bardzo blisko - szósty w klasyfikacji końcowej ze stratą tylko 16 sekund do Ballana. Kibicom kolarstwa kojarzy się pan właśnie z Tour de Pologne. 17 startów to rekord, który trudno będzie poprawić. - Rzeczywiście to rekord. Najlepszy wynik uzyskałem w debiucie w 2002 roku, zajmując w klasyfikacji generalnej trzecie miejsce. 11 razy kończyłem ten wyścig w pierwszej dziesiątce, zdobywałem koszulkę lidera klasyfikacji górskiej, punktowej, młodzieżowej, a także generalnej, której nie udało mi się utrzymać. Rozpoczynał pan karierę z wysokiego "c", podpisując kontrakt z grupą zawodową Cofidis, z którą był pan związany przez trzy lata. Ale przygoda francuska nie zakończyła się szczęśliwie. - Jako junior wygrałem wiele wyścigów i trafiłem do amatorskiej drużyny ACBB Paris, a stamtąd do Cofidisu, gdzie ściągnął mnie mój znajomy Bogdan Madejak. Potem podpisałem kontrakt z inną francuską ekipą Jean Delatour, ale w styczniu 2004 roku wybuchła afera Cofidisu. Policja podejrzewała, że w ekipie działa siatka przemytników środków dopingowych. Połowa kolarzy była w nią zamieszana. Adwokat jednego z nich Cedrica Vasseura odkrył, że policja, która przeszukiwała domy zawodników, fałszowała dowody w sprawie. Niczego mi nie udowodniono, ale smród ciągnął się za mną długie lata.