Sport to nie tylko walka z rywalami. Jeszcze trudniejsze boje przychodzi sportowcom toczyć na salach operacyjnych i w gabinetach rehabilitacji. Tak, jak Maja Włoszczowska. Przed rokiem szykowała formę celując w olimpijski medal. Kilkanaście dni przed startem, podczas treningu we włoskim Livigno chcąc uniknąć upadku, podparła się nogą. Niby drobiazg, ale noga po urazie wyglądała strasznie. Pierwsze diagnozy nie były złe, jednak szczegółowe badania rozwiały resztki nadziei na start w Londynie - złamanie kości śródstopia i naderwanie więzadła. Lekarze musieli wszczepić jej tytanową śrubę. Mozolna rehabilitacja nie przynosiła błyskawicznych efektów. Początek to nauka chodzenia, potem codziennie kilka godzin ćwiczeń. Przyznała, że zastanawiała się wtedy, czy w ogóle wróci do zawodowego sportu. Paradoksalnie uraz w Livigno nie wyglądał na groźny, w przeciwieństwie do wypadku w Canberze podczas ostatniego oficjalnego treningu przed mistrzostwami świata w 2009 roku. Na niebezpiecznej pętli Maja najpierw mocno potłukła się, a za drugim razem uderzyła twarzą o kamień. Rana wyglądała koszmarnie, ale nasza wicemistrzyni olimpijska z Pekinu szybko wróciła do ścigania. Już trzy tygodnie później zdobyła srebro mistrzostw Europy w maratonie. Teraz na powrót musiała czekać prawie dziesięć długich miesięcy, ale nie załamała się. "Może to zaskakujące, co powiem, ale dla mnie absolutnie to nie był zły rok. Dostałam lekcję życia" - powiedziała w grudniu podsumowując rok. Przypominała, że wiosną 2012 roku zaskakiwała samą siebie wygrywając wyścig po wyścigu. Podkreślała, że chce pamiętać tylko o pozytywach. Tak mocne pozytywne nastawienie pozwoliło jej przejść przez jeden z najtrudniejszych okresów w życiu. Wreszcie wróciła na rower. Rozpoczęła sezon od zwycięstwa w zawodach o Puchar Hiszpanii. Prawdziwym testem miały być jednak dopiero starty w Pucharze Świata. Wypadły rewelacyjnie - Maja trzykrotnie stawała na drugim miejscu na podium. Wywalczyła też brązowy medal mistrzostw Europy. Podczas mistrzostw świata w południowoafrykańskim Pietermaritzburgu tylko ona wytrzymała tempo obrończyni tytułu i mistrzyni olimpijskiej z Londynu - Julie Bresset. Francuzka okazała się lepsza o zaledwie pięć sekund. Trzecia Esther Seuss straciła do Polki minutę. Choć Maja Włoszczowska zdobywała wcześniej złote medale mistrzostw świata, Europy, a w Pekinie została wicemistrzynią olimpijską, to po ciężkiej kontuzji musiała twardo walczyć o powrót do światowej czołówki. Przez dziewięć miesięcy nie brała udziału w zawodach, więc spadła w rankingu i po powrocie startowała z dalszych pozycji, a gdy najgroźniejsze rywalki odjeżdżały, ona żeby je gonić, najpierw musiała przeciskać się w tłoku wolniejszych przeciwniczek. Maja potwierdziła, że ma charakter mistrzyni. Rok po ciężkiej kontuzji od mistrzostwa świata dzieliło ją tylko pięć sekund, ale krótko po wyścigu napisała na Facebooku: "Piękny wyścig. Srebro mistrzostw świata. Walka do samej mety. Genialny dzień, a ja zła... Liczę, że tą złość uda mi się przekuć wreszcie w zwycięstwo za dwa tygodnie w Norwegii. Ale wiem... To wspaniały wynik". Gdy emocje nieco opadły, przyznała, że świetne starty z początku sezonu i srebrny medal z RPA sprawiają, że już teraz może ocenić ten sezon jako najlepszy w swojej karierze. Autor: Mirosław Ząbkiewicz