Ścigała się pani z niewyleczoną do końca po kontuzji ręką. Potrzebne były środki przeciwbólowe? Maja Włoszczowska: Nie potrzebowałam ich. Ręka była ok. Jakoś sobie radziłam, choć pewnie gdyby z ręką wszystko było w porządku, lepiej bym czuła trasę, łatwiej bym w nią wjeżdżała. Założyłam na wyścig sztywne tejpy. Start nie był udany. Wyprzedziło panią osiem zawodniczek...-Start totalnie mi nie wyszedł, nie wiem dlaczego. Nawet nie chodzi o pozycję, którą zajmowałam, ale o stratę, którą trzeba było odrabiać. Inne zawodniczki mnie spowalniały, bo nie było miejsca na wyprzedzanie. Wydaje się, że decydujące było czwarte okrążenie. Dublowana zawodniczka z Singapuru przewróciła się na zjeździe tuż przed panią, blokując trasę. Ile sekund straciła pani w ten sposób? - Ciężko ocenić, co najmniej 20 sekund, może pół minuty. Jej nie powinno tam być. Zawodniczki dublowane są ściągane z trasy. Wpadłam na nią i wskutek upadku na kamienie uszkodziłam klamkę przedniego hamulca, musiałam zatrzymać się w boksie technicznym. Od podium dzieliły panią 32 sekundy... - Medal był w moim zasięgu, ale musiało wszystko zagrać. Nie mam do siebie pretensji, bo dałam z siebie wszystko. Na przedostatniej rundzie złapałam drugi oddech, oderwałam się od Iriny Kalentiewej, widziałam przed sobą Pauline Ferrand-Prevot. Ale Francuzka miała dzisiaj bardzo dobrą nogę. Z drugiej strony, gdyby nie incydent z dublowaną zawodniczką, byłabym bardzo blisko podium. A wtedy dostaje się skrzydeł i wszystko może się zdarzyć. W filmie wideo zamieszczonym na Facebooku mówiła pani, że po wyścigu wykąpie się w oceanie... - Szczerze mówiąc nie mam nastroju. Cieszę się natomiast z sukcesu mojej koleżanki z grupy Kross Jolandy Neff. Nie poszło jej na igrzyskach w Rio de Janeiro, miała pecha w poprzednich mistrzostwach świata. A to najbardziej utalentowana zawodniczka w peletonie. To zwycięstwo trochę jest polskie, odniesione przecież na polskim rowerze. Rozmawiał: Artur Filipiuk