Wtorkowy etap Giro d’Italia przyniósł wyczekiwane zwycięstwo Peterowi Saganowi. Utytułowany kolarz w ten sposób stanął na najwyższym stopniu podium 114. raz w swojej karierze. Tym razem smak triumfu był jednak wyjątkowy. Sagan ani razu nie zameldował się bowiem jako pierwszy na mecie od lipca ubiegłego roku. Słowak wygrał, wyprzedzając o 19 sekund Brandona McNulty’ego oraz o 23 sekundy grupę 12 kolarzy mknącą do mety. "Jestem szczęśliwy, że wygrałem taki etap w taki sposób, w jaki go wygrałem. To szczególne zwycięstwo, ponieważ minęło dużo czasu, odkąd wygrałem. Miałem dużo drugich i trzecich miejsc, więc to jest wyjątkowe. Czułem się, jakbym był w domu, wszyscy mnie dopingowali" - powiedział tuż po triumfie 30-latek. Pomimo na pozór normalnie przebiegającego wyścigu, wciąż pierwszoplanową rolę na świecie odgrywa koronawirus. To z nim organizatorzy i zawodnicy muszą się liczyć, chcąc w bezpieczny sposób doprowadzić rywalizację do finału. "Sytuacja jest, jaka jest. Mamy szczęście, że mogliśmy ponownie rozpocząć sezon wyścigami. Niektóre z nich zostały odwołane, np. w Holandii, ale cóż mogę powiedzieć? Myślę, że organizatorzy robią wszystko, co w ich mocy, aby nas chronić. Jesteśmy w bańce bezpieczeństwa. Nie chcę o tym zbyt wiele myśleć. To jest coś, czego nie możesz zmienić. Po prostu trzeba nosić maskę i myć ręce" - dodał zwycięzca wtorkowego etapu. Peter Sagan przyznał jeszcze, że jako kolarze i tak są w bardzo dobrym położeniu. Nie dotykają ich bowiem problemy, w których nie mogą wykonywać swojej pracy. Wyścigi wciąż się odbywają, choć w zmienionej formule oraz z uwzględnieniem konkretnych wytycznych. AB