Amerykanin, który dominował w latach 1999 - 2005 został za swoje przewiny dożywotnio zdyskwalifikowany. Wciąż pozostaje jednak stosunkowo blisko kolarstwa i nie daje o sobie zapomnieć. Nagrywa własny podcast, do niedawna zajmował się też organizacją ekskluzywnych zgrupowań kolarskich w najbardziej charakterystycznych dla kolarstwa miejscach Europy. Sprawa jego dopingowej przeszłości wciąż jest w mediach żywa. W czerwcu telewizja "ESPN" wyemitowała film dokumentalny, w którym odnosił się do przeszłości i wykazywał skruchę mówiąc, że "chciałby być lepszym człowiekiem". Co ciekawe, w tym samym filmie obrażał byłego kompana z ekipy, Floyda Landisa, nazywając go... "kawałkiem g****" (Landis opisał proceder dopingowy Armstronga, w przeszłości był jego kompanem z drużyny). Okazuje się jednak, ze na kwestii stosowania erytropoetyny, testosteronu czy kortyzonu oraz transfuzjach krwi wcale nie musiało się kończyć. Były szef Francuskiej Agencji Antydopingowej (ALFD), Jean-Pierre Verdy stwierdził bowiem, że Lance w trakcie swojej kariery mógł też stosować motodoping. Mówiąc wprost - jeździć na rowerze z wbudowanym silnikiem.Problem motodopingu w ostatnich latach jest w kolarstwie dość głośny, zdarzyły się już nawet pierwsze przypadki dyskwalifikacji z powodu jego stosowania. Niemal 20 lat temu wydawał się jednak czymś niemal nieosiągalnym, choć z drugiej strony - potencjalne możliwości jego wykrycia były niemal zerowe. - Wydaje mi się, że Armstrong mógł mieć w swoim rowerze silnik - stwierdził Verdy. Jak mówi, jego wątpliwości wzbudził jeden z górskich etapów "Wielkiej Pętli", w trakcie którego Jankes z łatwością oderwał się od rywali. Zaniepokojony, skontaktował się z wszystkimi znanymi sobie ekspertami, którzy potwierdzili jego obawy. Jak mówił, "coś było nie tak". - To nie EPO (erytropoetyna) zrobiła w tamtym momencie różnicę - stwierdził.TC