Tuż przed metą pierwszego etapu ubiegłorocznego Tour de Pologne Groenewegen spowodował wypadek Fabia Jakobsena. 24-latek wpadł w barierki i odniósł poważne obrażenia. Miał m.in. poważnie uszkodzoną szczękę, a podniebienie i górna część dróg oddechowych uległy zmiażdżeniu, co utrudniało zaintubowanie. Stracił też sporo krwi. Do szpitala św. Barbary w Sosnowcu trafił w stanie krytycznym. Udało się go uratować i dalszą rehabilitację przechodził w kraju. Wrócił już na rower. Sam Groenewegen też nie wyszedł bez szwanku, choć jego obrażenia nie były nawet w małym procencie tak poważne, jak te, których doznał Jakobsen. Miał bowiem złamany obojczyk. Dodatkowo został ukarany dziewięciomiesięcznym zawieszeniem. Do ścigania powróci w maju. Ma być ostrożnie wprowadzany i w najbliższym sezonie będzie jeździł raczej w mniejszych wyścigach. Zdarzenie, do którego doszło w Katowicach odcisnęło też piętno na psychice Groenewegena. Długo nie mógł się otrząsnąć. Zdradził też, że on i jego rodzina otrzymywali listy z pogróżkami i nawet we własnym domu nie czuli się bezpiecznie. Dlatego też zdecydowali się skorzystać z policyjnej ochrony. - To były tak konkretne i poważne groźby, że już kilka dni po wypadku, zdecydowaliśmy się wezwać policję. Przez kolejne tygodnie pilnowała naszego domu, a my rzadko go opuszczaliśmy. Kiedy już wychodziłem, to z policyjną obstawą - ujawnił Groenewegen w rozmowie z portalem "Wielerflits". MP Tego jeszcze nie widziałeś! Sprawdź nowy Serwis Sportowy Interii! Wejdź na sport.interia.pl!