Olgierd Kwiatkowski, Interia: Francuska minister sportu powiedziała właśnie, że rozważa możliwość przeprowadzenia Tour de France bez udziału publiczności. Myśli pan, że to jest dobre rozwiązanie na te trudne czasy? Czesław Lang (dyrektor Tour de Pologne): - Kolarstwo jest taką dyscypliną sportu, która rozgrywa się w otwartym terenie. Poza startem i metą nie ma wielkich skupisk ludzi. Ale nawet w tych miejscach można łatwo zapanować nad ludźmi. Za wcześnie o tym mówić, jak będą wyglądać imprezy kolarskie za kilka miesięcy. Na razie wszystkie wyścigi są odwołane do końca maja. A co z Tour de Pologne? Wierzy pan w to, że się odbędzie? - Kolarstwo łączy ludzi, również wtedy, kiedy jest źle. Pamiętam archiwalne filmy z wyścigu, kiedy Bohdan Tuszyński mówi, że Tour de Pologne jadąc przez Polskę "krzepi ducha i morale narodu". To wszystko co mamy teraz - pandemię, chorych, kwarantannę, zamknięte kluby, galerie - kiedyś będzie musiało zniknąć. Wszystko wróci do normy. Takie imprezy jak Tour de Pologne pozwolą nam się odbudować, zjednoczyć, będą świadczyły o normalności. Taka impreza będzie nam potrzebna. Nie wiem jednak, czy w tym terminie, w którym jest zaplanowana. W jakiej sytuacji jesteście dziś na cztery miesiące przed inauguracją wyścigu? - Jesteśmy przygotowani. Jest trasa. Start będzie w Warszawie, meta w Krakowie. Chcemy uczcić 100-lecie urodzin naszego papieża Jana Pawła II. Będzie więc etap z Wadowic, z Kalwarii Zebrzydowskiej. Mamy sponsorów, głównym pozostanie Carrefour. Staramy się utrzymać gotowość. Ale obserwujemy, co się dzieje na świecie. Pytamy się, jak to wszystko się potoczy? Czekamy. Jeżeli warunki nie pozwolą na zorganizowanie wyścigu, to trudno, nie zorganizujemy Tour de Pologne w tym roku. Przesunięte zostały przecież nawet igrzyska olimpijskie. Ale powtarzam też, że to nie ta skala. Na wyścigach ludzie nie muszą się gromadzić, nie płacą za bilety. Mogą oglądać kolarzy stojąc w oknach, odrywając się pracy w ogródku. Ta dyscyplina łączy ludzi, daje radość, nadzieję. Wśród kolarzy pojawił się natomiast pomysł, by zorganizować w tym roku tylko jeden wielki tour jako imprezę główną. Czy da się go zrealizować? - Każde państwo powinno mieć swój narodowy wyścig związany z lokalnymi tradycjami. To nie przejdzie. Zbyt dużo jest konfliktów interesów. Jedno państwo będzie chciało więcej etapów, inne postawi jakieś warunki nie do zaakceptowania. Nie wierzę w to. Zagrożone jest nawet Giro d’Italia, odwołane zostały najpierw marcowe potem kwietniowe klasyki. - Cały świat się zatrzymuje. Sport również zwalnia. Do tego sport jest uzależniony od gospodarki. A pandemia spowodowała zastój w ekonomii. Ja nie mam dużej firmy, ale głowię się nad tym jak poradzić sobie z ZUS-em, podatkami. Ktoś inny ma na głowie kredyty, miejsca pracy dla pracowników. To mnie bardzo martwi, bo myślę, że z tym koronawirusem to sobie poradzimy. Ale co będzie potem? Dyrektor sportowy grupy Deucenick Patrick Lefevere powiedział, że kolarstwo bardzo się zmieni, kiedy pandemia się skończy. Jak bardzo pana zdaniem? - Może upaść wiele grup kolarskich. Proszę zobaczyć na to co się stało z firmą CCC. Wartość jej akcji gwałtownie spadła. Wiele firm traci płynność finansową i będzie musiało ograniczyć wydatki. Możliwe, że spadną kontrakty dla kolarzy. Może tak jak kiedyś, kolarze będą musieli ścigać się za spodenki i koszulkę. Będą się ścigać dla pasji, a nie dla pieniędzy. Z pewnością, będą inne warunki finansowe, nagrody. Kolarze zgodzą się na obniżkę pensji? - To jest nieuniknione. Jeżeli firma nie będzie miała płynności finansowej to postawi warunki - albo bierzesz to, co dajemy albo rezygnujemy z ciebie. Jest pan srebrnym medalistą igrzysk olimpijskich. Zna pan wagę medalu olimpijskiego. Czy decyzja o przełożeniu igrzysk w Tokio była słuszna? - Ruch olimpijski postąpił mądrze. Sportowcy mają tyle komplikacji w związku z pandemią, że nie mogli się właściwie przygotować do igrzysk. W niektórych krajach kolarz nie może wyjechać na trening na ulicę. W innych może trenować. Nie wiadomo, jak długo to wszystko potrwa. Igrzyska nie były w tej chwili możliwe. Wiele lat spędził pan we Włoszech, ma pan tam wielu przyjaciół. To kraj, który najbardziej został dotknięty pandemią. Jak pana znajomi przeżywają ten trudny czas dla Włochów? - Jestem w stałym kontakcie z właścicielami firmy Lampre, wydzwaniam do Ernesto Colnago (producent rowerów - przyp. ok), rozmawiam z wieloma innymi przyjaciółmi. Są odizolowani, siedzą w domu. Póki co żadnego z moich znajomych nie dotknęła żadna tragedia. Nikt z nich się nie zaraził. Pan przebywa teraz na kwarantannie. Dlaczego? - Wróciłem do Polski po zamknięciu granic. Kwarantannę trzeba przejść, po to, żeby uspokoić innych. Ponieważ wszyscy mamy się temu podporządkować to ja też. Czuję się jednak świetnie. Byłem na wakacjach w Tajlandii, na jednej z wysp, gdzie nie było koronawirusa. Miałem ze sobą rower, codziennie jeździłem po 80 km i złapałem wysoką formę. Od dziewięciu lat jestem weganinem, to bardzo wzmocniło moją odporność. Od tego czasu nie miałem żadnej choroby. Liczę, że teraz też będę zdrowy. W domu mam trenażer, dużo jeżdżę. Mogę poukładać sobie w głowie różne rzeczy, przemyśleć, zaplanować. Czekam - jak wszyscy - aż w końcu pandemia ustąpi. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski