Tomasz Czernich, Interia: Cesare, informacja o tym, że dostałeś powołanie na mistrzostwa świata rozeszła się lotem błyskawicy. Jak to się jednak stało, iż związałeś się z naszym krajem? Cesare Benedetti: To długa historia. 14 lat temu, w 2007 roku poznałem w Livigno swoją obecną żonę. Przebywała z reprezentacją na zgrupowaniu przed mistrzostwami Europy w Sofii (żona Cesare, Dorota, była kolarką - przyp.red.). Powiedziałem jej, że jak tylko skończy się sezon, przylecę do Polski i będę ją regularnie odwiedzać. W październiku tego samego roku przyjechałem po raz pierwszy, a potem... jeździłem coraz częściej. A czy to prawda, że gdy chciałeś się pobrać, twój obecny teść zapowiedział ci, że dopóki nie nauczysz się polskiego, nie odda ci córki za żonę? Mówi, że żartował, ale... pewnie coś w tym było (śmiech). Pobraliście się i podjęliście decyzję, że zamieszkacie w Gliwicach. Dla Włocha, przyzwyczajonego do słońca i pięknej pogody to chyba dość zaskakujący wybór. Tak naprawdę... nie mieszkam nigdzie na stałe, jestem trochę tu, trochę tam. Moja żona pracuje na uniwersytecie w Katowicach, ale może sporą część zadań wykonywać zdalnie. To dla nas wielki plus. Co do Gliwic - wiosną, między wyścigami czy latem to świetne miejsce do życia i treningów, ale zimę lepiej już spędzać w Trydencie. Cesare Benedetti: Cała sprawa rozwiązała się błyskawicznie Mimo, iż od lat występujesz na najwyższym szczeblu i bronisz barw ekipy World Teams, BORA-hansgrohe, we włoskiej reprezentacji pojawiłeś się tylko dwa razy. Dlaczego tak było? W 2008 roku przejechałem jeden wyścig etapowy jako Orlik, a sześć lat temu, już jako senior jedną imprezę niższej kategorii. Nigdy nie dostałem powołania na imprezę mistrzowską, sam też nie wywierałem presji, by dostać się do kadry. O tym, żeby wystartować w tym roku w mistrzostwach świata nawet nie marzyłem. Wydawało mi się, że na wszystkie formalności jest zdecydowanie za mało czasu. Kiedy składałem wniosek do UCI w lipcu myślałem, że na rozpatrzenie go potrzeba trzech miesięcy. Okazało się jednak, że cała sprawa rozwiązała się znacznie szybciej. 3 sierpnia, w dzień urodzin dostałem informację o tym, że od tego momentu ścigam się jako Polak. Brałem wtedy udział w Vuelta a Burgos - na pierwszych etapach byłem Włochem, a w końcówce - już Polakiem. Wydaje się, że będziesz bardzo ważnym ogniwem naszej reprezentacji. Sylwester Szmyd w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" określił cię mianem jednego z najlepszych pomocników świata, a on wie, co mówi. Bardzo mi miło (śmiech). Sylwek wiedział, że zacząłem zmieniać obywatelstwo, ale nie mógł mieć pojęcia, kiedy wszystkie formalności dobiegną końca. Kiedy otrzymałem już odpowiedź od UCI, zadzwoniłem do niego i przekazałem tę wiadomość, ale nawet on nie był pewny, czy będę mógł wystartować w mistrzostwach świata. Kiedy potwierdził, że nie złamiemy żadnych procedur, podczas Vuelta a Espana zasygnalizował mi, że mogę znaleźć się w składzie. No i ostatecznie - jadę. Wszystko potoczyło się bardzo szybko - przyznanie obywatelstwa, polska licencja, teraz powołanie... Wiesz, start w MŚ w tym roku to nie był tak naprawdę mój cel. Na początku chciałem uzyskać obywatelstwo, częściej się ścigać już jako Polak... Nigdy bym nie pomyślał, że to wszystko się wydarzy w tym momencie. Już 3-4 lata temu zacząłem kompletować dokumenty, ale od sierpnia to, co się dzieje to już iście lawinowe tempo. Ostatnio zastanawiałem się, jak to w ogóle się stało, że dotarłem do tego momentu, że będę ścigać się dla Polski. Ale to wszystko przychodziło stopniowo. Pamiętam rok 2016, gdy razem z Bartkiem Huzarskim ścigaliśmy się w Tour de France. On po każdym z etapów prowadził na swoim facebookowym profilu transmisje na żywo. Parę razy się na nich pojawiłem, odpowiadaliśmy na pytania kibiców i tak się jakoś stało, że zrobiłem się wśród polskich fanów dość popularny. Parę miesięcy później w jednym z wywiadów zostałem zapytany, czy chciałbym się kiedyś ścigać dla Polski. I chyba wtedy po raz pierwszy przyznałem, że tak, choć do uzyskania obywatelstwa była jeszcze bardzo daleka droga. Po prawie pięciu latach się udało. Ale wiesz, to, że jestem w kadrze, to bonus. Mówiąc uczciwie - nie chodzi tylko o kolarstwo. Jestem dumny z polskiego obywatelstwa, rodzina też. Fajnie być Polakiem w Polsce. Mistrzostwa świata: Benedetti kluczowym pomocnikiem Pomówmy o samych mistrzostwach. Za tobą już teraz bardzo intensywny sezon. Masz na koncie ponad 80 dni startowych, a przed imprezą jeszcze kilka do twojego koszyka "wpadnie". - W ostatnich tygodniach przejechałem Vuelta a Espana, potem klasyki we Francji i Belgii, a w niedzielę czeka mnie jednodniowa impreza we Frankfurcie. Mam nadzieję, że to będzie ostatni wyścig przed mistrzostwami świata (26 września - przyp.red.), ale wcale nie musi tak być, bo jestem jeszcze rezerwowym na jedną z imprez, która startuje... we wtorek. To nie za dużo? Jak się czujesz pod kątem fizycznym? Forma jest OK. Na początku sezonu było ze mną tak sobie. Byłem chory, nie miałem kiedy trenować. Po Giro d’Italia miałem przerwę i mogłem wreszcie wyjechać na zgrupowanie wysokościowe. Potem sporo się ścigałem, a kiedy podczas imprez widziałem, że wszystko gra, stałem się spokojniejszy. Sama Vuelta nie była też dla mnie tak naprawdę wyczerpująca. Owszem, była praca do wykonania, ale nie mieliśmy w składzie żadnego sprintera ani kolarza na klasyfikację generalną, więc nie trzeba było całymi dniami jeździć na czele peletonu. Kiedy dowiedziałem się, że będę mieć szansę na start w MŚ, starałem się jeszcze trochę oszczędzać, oczywiście - w miarę możliwości. Robiłem to, co zlecili mi dyrektorzy sportowi, a potem pilnowałem, by mieścić się w limicie. A jak wyobrażasz sobie wyścig o mistrzostwo świata? - Znam trochę trasę, bo ścigałem się parę razy w okolicy, poza tym - to Flandria, prawie każdy kolarz ją zna. Ciągle "góra-dół", bardzo kręto... czasami czeka szybki zjazd, a po nim ostry zakręt i prawdziwa "ściana". Na pierwszych 200 kilometrach (wyścig liczy 268 - przyp.red.) nasz lider, Michał Kwiatkowski będzie musiał się schować za naszymi plecami. My będziemy musieli pilnować, by wszystkie te podjazdy zaczynać możliwie z przodu stawki i chronić go aż do samego końca, żeby na ostatnich kilometrach miał jak najwięcej sił. Kto twoim zdaniem będzie we Flandrii rozdawać karty? - Belgowie ścigają się "u siebie" i mają gigantyczny potencjał. Włosi z pewnością też zrobią wszystko, co będą mogli, bo w ich składzie jest mistrz Europy - Sonny Colbrelli. Spory potencjał ma Dania, a na pewno w grze o medale będzie się też liczyć Słowenia, choć jej pewnie za często na czele peletonu nie będziemy oglądać. Rozmawiał Tomasz Czernich