25 lat, to w kolarskim peletonie wiek, w którym - jeśli jeździ się w zawodowej grupie - ma się na koncie jakieś zwycięstwa, przynajmniej w wyścigach niższej rangi. Ale w życiorysie Alberto Bettiola przed niedzielnym wyścigiem na próżno było szukać wygranej. Nic. Zero. Był blisko wygranej w 2016 roku, kiedy zajął drugie miejsce w klasyfikacji górskiej Tour de Pologne. W polskim wyścigu również zajął trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej. W tym samym sezonie zakończył na drugiej pozycji wyścig w Bretanii, a przed miesiącem o 3 sekundy przegrał czasówkę w Tirreno - Adriatico, ale poza tym żadnego zwycięstwa. Bettiol był anonimową postacią w kolarskim świecie, aż do minionej niedzieli. Sportowy cud Po legendarnym wyścigu Ronde van Vlaanderen, kolarskim Monumencie, w którym wygrana gwarantuje wejście do kolarskiego panteonu, a sylwetki zwycięzców z wygrawerowanym nazwiskiem są umieszczane na mitycznym brukowanym fragmencie trasy - Oude Kwaremont, Włoch wyszedł z cienia. W niedzielę właśnie po ostatnim wjeździe na Kwaremont rozpoczął odważny, wydawało się z góry skazany na porażkę, samotny atak. Zlekceważony przez rywali albo w końcu na tyle silny, dojechał do mety i wygrał. - To było najcięższe 14 km w moim życiu - mówił. Po wyścigu był problem. Jak to? "Flandryjską piękność" bierze nieznany nikomu Włoch. Niewiele wiedzieli o nim sami Włosi. - Myśleli, że jestem Vanmarcke - mówił Bettiol. Sep Vanmarcke to lider drużyny Education First, w której jeździ Toskańczyk. Belg dwukrotnie stawiał na podium Ronde Van Vlaanderen. Ten sportowy cud ma swoje drugie dno i pokazuje, że nigdy nie jest za późno na sukces, jeśli wyeliminuje się z zawodowego życia błędy, grzechy, niedociągnięcia. I znajdą się ludzie, którzy wciąż w ciebie wierzą. - Prawdę mówiąc, zasłużyłem na to, by być anonimowy. To moja wina. Nic nie zrobiłem, żebym był znany. Musiało upłynąć trochę czasu zanim przejąłem nad sobą kontrolę - tłumaczył sensacyjny zwycięzca Ronde. Nie traktował poważnie swojej pracy Jego byli i obecni trenerzy, koledzy z grup, w których jeździł bez skrupułów mówili o przyczynach powstrzymujących rozwój tego zawodnika. - To był niezły kolarz, ale nikt nie traktował go poważnie. On sam nie traktował poważnie swojej pracy. W naszej drużynie miał reputację lenia - przyznał Greg Van Avermaet, mistrz olimpijski, zawodnik polskiej grupy CCC Team, który w poprzednim sezonie jeździł z nim w BMC. Bettiol był jednak - jako młodych chłopak - uważany we Włoszech za zawodnika obdarzonego dużym talentem. Zdaniem Fabio Baldato dyrektora BMC, żył w tym przeświadczeniu przez ostatnie lata i "nie wykorzystywał swojego talentu". Spoczął na laurach, był leniem, ale najgorszą przypadłością Bettiola była nadwaga. Dyrektor Education First Jonathan Vaughters pamięta jak zobaczył go pierwszy raz jako 20-letniego kolarza. - Był chłopakiem z około 8 kilogramami nadwagi. Ale wiedziałem, że jak pozbędzie się tych 8 gnocchi, to będzie topowym zawodnikiem - opowiadał w niedzielę dziennikarzom Vaughters. Bettiol jak każdy Włoch jest osobą rodzinną, przywiązaną do swojej mamy. Kiedy jechał do domu obżerał się daniami z makaronu przygotowywanym przez mamę. Vauthters nazywał go więc "Mamma di Pasta". Na zgrupowania zwycięzca tegorocznego Ronde Van Vlaanderen wracał zawsze z niedopuszczalnym w kolarstwie balastem. - Tutaj, zobaczyłem go, że stracił kilka kilogramów. Zmienił się i to zaczęło działać - powiedział Van Avermaet. Bettiol zimą schudł trzy kilogramy i w tym sezonie zaczął udowadniać, że stać go na wielkie rzeczy. Świadczą to tym coraz lepsze wyniki. Drugie i trzecie miejsce na etapach Tirreno - Adriatico, spektakularny atak na Poggio podczas Milan - San Remo, a ukoronowaniem tych starań była wygrana w Ronde van Vlaanderen. Olgierd Kwiatkowski