Toskania w pełni lata. Wąskie - otoczone gajami oliwnymi i winnicami - drogi. To głównie polne szutrowe trakty. 11 odcinków z białą nawierzchnią o łącznej długości 63 km. I meta na Piazza del Campo w Sienie. Strade Bianche, choć rozgrywany dopiero po raz 14., zasłużenie zyskał renomę wyjątkowego, niepowtarzalnego wyścigu. W tym roku było inaczej niż w poprzednich latach. 139 dni - tyle czasu upłynęło od ostatniego wyścigu rangi World Tour, ostatniego etapu Paris - Nice. Strade Bianche, zaplanowany pierwotnie na marzec, był pierwszym wyścigiem w kalendarzu WT po spowodowanej pandemią koronawirusa kolarskiej kwarantannie. To nie deszcz, ale upał dokuczał kolarzom. Nie mokra nawierzchnia, ale piasek. Na starcie termometry wskazywały 37 stopni. Ostatecznie liczyli się ci, którzy mieli się liczyć i mają za sobą udane starty w toskańskim klasyku - Wout Van Aert, Maximilian Schachmann, Alberto Bettiol, Davide Formollo, Jacob Fuglsgang.