PAP: Dojechała pani do mety skrajnie wyczerpana. Katarzyna Pawłowska: - Dałam z siebie wszystko, nie mogłam nic więcej wykręcić. Było ciężko. Tym bardziej, że od dawna nie miałam takiego wysiłku. Obawiałam się, że mogę nie wytrzymać tempa koleżanek, ale na szczęście dojechałam razem z nimi do mety. Pani holenderska drużyna Boels-Dolmans kończyła wyścig w czwórkę. Dwie koleżanki wcześniej opadły z sił. - Tak, odpadła mistrzyni Luksemburga Christine Majerus i Belgijka Jessie Daams. Na ostatnim podjeździe kłopoty miała jeszcze Niemka Romy Kasper i na nią musiałyśmy trochę poczekać, bo wiadomo, że na mecie liczy się czas czwartej zawodniczki. Jechałyśmy zdecydowanie wolniej niż na treningach. Jest pani rozczarowana? - Oczywiście, że tak. Wiedziałyśmy, że zwycięstwo nie jest w naszym zasięgu, ale celowałyśmy w brąz. Dzisiaj nam nie wyszło, ale teraz trzeba patrzeć w przyszłość. Nic nam nie da rozpamiętywanie, co poszło źle. W przyszłym roku na pewno będziemy walczyć o pierwsze miejsce. Jesteśmy młodą drużyną. Przed panią jeszcze jeden start w Ponferradzie - jazda indywidualna na czas. - Powiem szczerze, że nie celuję w medal. Nie będę swoich oczekiwań sztucznie zawyżać. A o medale powalczą na pewno Amerykanki Evelyn Stevens i Carmen Small, Nowozelandka Linda Villumsen, a także nasza Ellen van Dijk. Żartujemy, że Ellen to nasz drużynowy koń. Holenderka jest w niesamowitej formie. We wtorek stać ją na obronę tytułu. Ściskam za nią kciuki i będę bardzo cieszyć się z jej zwycięstwa. Mam nadzieję, że Eugenia Bujak też powalczy i za nią też ściskam kciuki. Widziałam ją na obozie w Livigno i podczas wyścigu w Toskanii. Jest w dobrej formie. Ostatnio niewiele pani startowała. - Miałam przerwę z powodu zmęczenia. Pojechałam w góry, do Livigno. Odpoczywałam, zwiedzałam, krew rosła, a do cięższych treningów przystąpiłam dopiero tydzień przed mistrzostwami świata. Ten sezon nie był dla pani tak udany, jak poprzednie, gdy zdobyła pani dwa tytuły mistrzyni świata na torze. - Nie ukrywam, że popełniłam błędy. W pewnym momencie myślałam, że jestem niedotrenowana, a byłam przetrenowana. Dołek dopadł mnie w lipcu podczas Giro d'Italia. No cóż, każdy popełnia błędy i trzeba wyciągać z nich wnioski. Całe szczęście, że zdarzyło się to w tym sezonie, a nie w przyszłym, przedolimpijskim, kiedy trzeba będzie zdobywać punkty w kwalifikacjach do igrzysk w Rio. Rozmawiał Artur Filipiuk