Gigant. Fenomen. Dominator. Wszystkie te określenia pasują do Tadeja Pogacara, lecz żadne nie oddaje tak naprawdę w stu procentach skali jego dokonań. W Giro d'Italia był klasą sam dla siebie. Wygrał aż sześć etapów rywalizacji, a w klasyfikacji generalnej zwyciężył z przewagą... 9 minut i 56 sekund nad drugim Danielem Martinezem. Choć bez wątpienia był to wielki wynik, eksperci przestrzegali, że prawdziwą próbą sił będzie dla niego Tour de France. Dwie ostatnie edycje tej imprezy kończył za plecami Jonasa Vingegaarda. Był głodny sukcesu, a najgroźniejszy rywal - niepewny formy, wobec poważnego wypadku, w którym ucierpiał wiosną. I aż chciałoby się w tym momencie rozpocząć długą, wielowtkową opowieść o pojedynku dwóch rewolwerowców, trwającym do ostatnich metrów zmagań, ale... niczego takiego nie było. Słoweniec szybko zaznaczył swoją przewagę nad konkurentami, a słabszy moment w całej "Wielkiej Pętli" miał tak naprawdę tylko raz - na 11. etapie z metą w Le Llorian, gdzie Vingegaard zdołał nie tylko zneutralizować jego atak, ale i pokonać na finiszu. Choć wtedy w serca jego fanów mogła wedrzeć się niepewność, "Pogi" błyskawicznie pokazał, że to tylko wypadek przy pracy. Bezkonkurencyjny Tadej Pogacar. Napisała się historia Swoją przewagę w kolejnych dniach tylko powiększał. Prawdzwie nokautujący cios wyprowadził 19. dnia zmagań, na górskim odcinku z metą w ośrodku narciarskim Isola 2000. To właśnie tam szykował się do Touru i wyraźnie chciał "zaznaczyć teren". Po bajecznej szarży zyskał nad Vingegaardem prawie dwie, dodatkowe minuty przewagi i ostatecznie pozbawił go złudzeń. Wygrał też kolejnego dnia, w sobotę, na Col de la Couillole. Przed ostatnim dniem rywalizacji - jazdą indywidualną na czas wokół Nicei jasnym było, że triumf odebrać może mu jedynie kataklizm. Nic takiego nie miało miejsca - raz jeszcze pokazał wielką moc, zwyciężając z dużą przewagą. Łącznie zgarnął dla siebie aż sześć etapów: obok tych wspomnianych także czwarty, czternasty i piętnasty. Bił przy tym sukcesywnie rekordy w szybkości pokonywania kolejnych wspinaczek. Tym samym 21 lipca 2024 roku zakończyło się oczekiwanie na kolejnego zawodnika, który w jednym sezonie wygrał dwa, najbardziej prestiżowe wyścigi kalendarza. W jednym rzędzie z największymi Poprzednim, który dokonał tej sztuki był Marco Pantani. "Pirat" zrobił to w 1998 roku. Od tamtej pory wielu było zawodników, których "przymierzano" do tego wyczynu. Nie udało się jednak nikomu - aż do dziś. W całej historii kolarstwa dublet Giro-Tour w pojedynczym sezonie wywalczyło dotąd siedmiu kolarzy. Obok wspomnianego Pantaniego byli to Fausto Coppi, Jacques Anquetil, Stephen Roche, Bernard Hinault, Miguel Indurain i Eddy Merckx. Każdy z nich to prawdziwa legenda kolarstwa. Teraz do tego grona wskoczył też Pogacar. Lekko i pięknie. A z pewnością nie powiedział ostatniego słowa. Jednocześnie, to dla Pogacara trzecia wygrana "Wielka Pętla" w karierze. Poprzednio najlepszy był w 2020 i 2021 roku.