Do rywalizacji w "Wielkiej Pętli" Niewiadoma przystępowała po nieudanym występie w igrzyskach w Paryżu. Choć finiszowała na ósmej pozycji, na mecie zalewała się łzami. Trudno jej się jednak dziwić - prezentowała się znakomicie, a szansę na upragniony medal zabrało jej pechowe uwikłanie w kraksę, z powodu której została za czołówką. "Ciężko pogodzić się z tym, że ciągle brakuje szczęścia" - mówiła zrozpaczona. Tydzień po nieudanej kampanii w stolicy Francji Polka rozpoczęła walkę w Tour de France. Cel był jasny - poprawienie trzeciej pozycji sprzed roku. Pierwsze, łatwe etapy przejechała czujnie, nie tracąc dystansu do najgroźniejszych rywalek. Przy pierwszej, możliwej okazji pokazała moc - na czwartym etapie finiszowała jako trzecia, a dzień później objęła prowadzenie w klasyfikacji generalnej! Skutecznie broniła go przez dwa kolejne dni. Przed decydującą potyczką - niedzielnym odcinkiem z metą na legendarnym podjeździe do Alpe d'Huez miała 27 sekund zapasu nad drugą w "generalce" Puck Pieterse i minutę i 15 sekund nad najgroźniejszą rywalką, Demi Vollering. 150-kilometrowy etap był jednak bardzo trudny, więc nie był to w żadnym stopniu zapas bezpieczny. Wielkie emocje w finale Tour de France Szybko potwierdziły to wydarzenia na trasie. Na przedostatnim podjeździe dnia, Col du Glandon Vollering zaatakowała i wyraźnie odjechała naszej reprezentantce. W pewnym momencie miała nad nią już 90 sekund przewagi, ale zapas ten, dzięki współpracy Niewiadomej z innymi zawodniczkami na zjeździe wyraźnie stopniał. Nadzieja wróciła, choć wszystko wciąż miało rostrzygnąć się w trakcie 14-kilometrowej wspinaczki do Alpe d'Huez. Uwzględniając bonifikatę dla triumfatorki etapu (10 sekund) Niewiadoma mogła stracić na mecie maksymalnie 64 sekundy. Pierwsza część podjazdu była wręcz niespotykanym "przeciąganiem liny". Niewiadoma balansowała na granicy "bezpiecznego" zapasu, nie pozwalając rywalce odjechać. Możliwości były dwie - albo Vollering nie dawała z siebie stu procent, albo... zaczynała tracić siły. 6 kilometrów od mety strata Polki wynosiła 65 sekund. A potem... potem dopiero zaczęło się "dziać". Niewiadoma, która jechała w niewielkiej grupce z Gaią Realini i Evitą Muzic zaczęła niwelować różnicę. Metr po metrze, z każdym obrotem korby zbliżała się do jadącej z przodu Holenderki, a sekundy trwały wieczność. 5 km od mety różnica wynosiła 55 sekund. Wszystko rozstrzygnęło się dopiero na ostatnich metrach. Ostatecznie Polka finiszowała na etapie czwarta, lecz w "generalce" obroniła przewagę o... cztery sekundy. Napisała się historia polskiego kolarstwa.