Jeszcze w piątek rano wydawało się, że nikt nie zagrozi Froome'owi. Po zwycięstwie w La Pierre-Saint-Martin w Pirenejach (10. etap) kolarz grupy Sky z łatwością odpierał ataki rywali. Na 19. etapie nie dał jednak rady doścignąć Quintany, który odrobił pół minuty i zyskał jeszcze dwie sekundy na bonifikacie czasowej. Przewaga Brytyjczyka jest jednak nadal bardzo duża - 2.38 min. Sobotni etap liczy tylko 110,5 km, ale znajdują się na nim dwa podjazdy najwyższej kategorii. Najpierw na przełęcz Croix de Fer, po 25-kilometrowej wspinaczce (średni kąt nachylenia - 5,2 proc.) aż do szczytu na wysokości 2067 m n.p.m. Stąd do mety pozostanie 54,5 km. Kolarze zjadą z Żelaznego Krzyża doliną rzeki Romanche aż do miasteczka Bourg-d'Oisans, gdzie rozpocznie się ostatni podjazd tegorocznej "Wielkiej Pętli" - do Alpe d'Huez (1850 m). Ten odcinek ze słynnymi 21 zakrętami ma długość 13,8 km i średnie nachylenie 8,1 proc. W Alpe d'Huez etapy Tour de France kończyły się 28 razy. Właśnie w tej stacji alpejskiej triumfował w 1984 roku Lucho Herrera, rozpoczynając pasmo sukcesów kolumbijskich kolarzy w największych wyścigach. Po raz ostatni, w 2013 roku zwyciężył po samotnej ucieczce Francuz Christophe Riblon. Czwarte miejsce zajął Quintana, wyprzedzając siódmego na mecie Froome'a, później zwycięzcę całego wyścigu, o 1.06 min. - Niezależnie od tego, że byłoby dla mnie zaszczytem pójście w ślady Herrery, lubię ten podjazd i doceniam. Będę bardzo zmotywowany od pierwszych kilometrów wspinaczki, podobnie jak dwa lata temu podczas mojego debiutu w Tour de France - zapowiedział zazwyczaj małomówny Quintana.