To dla ciebie powrót na mistrzostwa świata po trzyletniej przerwie. Z jakim nastawieniem podchodzisz do tego startu? Dominika Włodarczyk: Ostatni raz startowałam w 2019 roku, w Yorkshire, jeszcze jako juniorka. Potem przeszłam do wyższej kategorii (U-23), dla której osobnych mistrzostw nie przeprowadzano. Nie widziano mnie w kadrze Elity - zawsze czegoś brakowało. Nowa trenerka (Małgorzata Jasińska - przyp.red.) na szczęście już w drużynie mnie widzi. Dominika Włodarczyk przed MŚ w Wollongong W tym roku pierwszy raz przyznane zostaną medale dla kobiet do 23. roku życia. Do walki staną one jednak razem z Elitą. Myślisz, że byłabyś w stanie powalczyć o krążek? Nastawiam się raczej na pomoc Kasi Niewiadomej, a nie na walkę o "swój" wynik. Tak naprawdę nie wiem jeszcze, jaka będzie nasza taktyka. Ja, ani moja koleżanka z drużyny ATOM Deweloper, Agnieszka Skalniak-Sójka (która w tym roku ma na koncie już 14 wygranych - przyp.red.) nie ścigamy się w najbardziej prestiżowych wyścigach świata. Katarzyna to robi i prawie zawsze kończy je w czołówce. Nie mówię, że jesteśmy od niej o cztery klasy gorsze, ale moja wizja jest taka, że to ona zostanie liderką. Nie będziemy grać na dwa fronty, próbować z myślą, że komuś może się coś "udać". Jedziemy w sześcioosobowym składzie, bronimy medalu (Niewiadoma przed rokiem była trzecia - przyp.red.) i myślę, że to na Kasi powinnyśmy się skupiać. Z drugiej strony - kolarstwo to bardzo nieprzewidywalny sport, co pokazały igrzyska w Tokio, gdzie wygrała po całodziennej ucieczce Anna Kiesenhofer. Na pewno zapoznałaś się już z trasą zmagań. Co możesz o niej powiedzieć? Jak, według ciebie, ułożyć może się wyścig? Wyścigi mistrzowskie rządzą się swoimi prawami. Każdy jest bardzo nerwowy, nie ma radia wyścigu. Może zdarzyć się wszystko. Co do trasy - jest bardzo długa. 160 kilometrów w rywalizacji kobiet to sporo, zwykle nie pokonujemy takich dystansów. Dla nas optymalne to 120-130 kilometrów. Teren będzie wymagający, a suma przewyższeń przekroczy 2500 metrów. W pierwszej części zmagań będziemy pokonywać rundę z jednym, bardzo długim, około 8-kilometrowym podjazdem, który może sprawić, że wyścig potoczy się dwojako: albo najmocniejsze ekipy odpuszczą kilkuosobową ucieczkę i pozwolą jej pokonać pierwsze kilkadziesiąt kilometrów, albo Holenderki "dokręcą śrubę" i sprawią, że już od startu będzie bardzo ciężko. Nigdy dotąd nie jechałaś tak długiego wyścigu. Dystans dla ciebie będzie największym wyzwaniem? Nie, tego się nie boję. Wszyscy patrzą na kilometry, a ja na to, na ile godzin w siodełku się to przełoży. Myślę, że wyścig potrwa około 4,5 godziny, a tyle bez problemu jestem w stanie przejechać, na treningach często się to robi. Większą przeszkodą może być tempo - nigdy nie ścigałam się z dziewczynami, które rywalizują w World Tourze. Z drugiej strony, na mistrzostwach Europy, gdzie startowałam w tym roku (Włodarczyk była siódma - przyp.red.) też się tego bałam, a w pewnym momencie mogłam rozdawać karty. Mistrzostwa, o których wspominasz to jeden z wielu twoich znakomitych występów w tym roku. Błyszczałaś już zimą, sięgając po tytuł mistrzyni Polski w kolarstwie przełajowym. Przełaje w tym sezonie dały mi najwięcej. Zyskałam pewność siebie. Pomyślałam, że skoro potrafię wygrywać w Elicie, z dużo starszymi zawodniczkami to naprawdę dobry znak. Poza tym - dzięki tym występom jestem szybsza na szosie. Co do startów na szosie właśnie: w tym roku pełniłam głównie rolę pomocniczki dla Agnieszki Skalniak-Sójki. Kiedy ona wygrywała, ja najczęściej kończyłam tuż za nią. Cieszyłam się, że zwycięża w dużej mierze także dzięki mojej pracy. Długo czekałam jednak na kropkę nad "i", na to, by samej sobie udowodnić, że też potrafię zwyciężać. Myślałam, że na mistrzostwach Europy to się w końcu uda. Zabrakło niewiele. Wspominasz o tej imprezie kolejny raz. Czujesz duży niedosyt? Żałuję, że byłam tam siódma, a nie druga lub trzecia, bo to zmieniłoby mnie jako zawodniczkę. Z drugiej strony - muszę pamiętać, że mogło też być o wiele gorzej, a ten wynik pozostaje bardzo cenny. sezon w ogóle jest niesamowity: myślałam, że z czasem moja forma będzie spadać, a jest wręcz odwrotnie - czuję, że jestem coraz mocniejsza. Potwierdzeniem tego był mój ostatni start przed mistrzostwami świata, wyścig Watersley Womens Challenge (Włodarczyk wygrała dwa etapy i klasyfikację generalną - przyp.red.). W jego trakcie czułam, że "latam". Przed ostatnim etapem o końcowy triumf walczyło ze mną pięć rywalek z jednej ekipy. Musiałam sama kontrolować sytuację, a ostatecznie jeszcze wygrałam. Wyszłam z tego obronną ręką, nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim mentalnie. Możesz powiedzieć, że to właśnie ten start był w kontekście całego sezonu przełomowy? Dla mnie takim jest każdy, w którym jechałam, by pomagać innym. Żeby móc wygrywać, trzeba najpierw nauczyć się pomagać, żeby później, jako lider samemu wiedzieć, czego oczekiwać. Z każdym wyścigiem rosła nie tylko moja forma fizyczna. Bardzo zmieniałam się w sferze psychiki. Czasami trudno pogodzić się z tym, że choć jesteś naprawdę mocna - nie wygrywasz. Trochę czasu zajęło mi, by poukładać to sobie w głowie. Kiedy już to zrobiłam i mentalnie się odblokowałam, ściganie dawało mi wielką radość. Jest jakaś zawodniczka, na której starasz się wzorować? Nie. Lubię jednak sportowców, którzy dochodzą do czegoś ciężką pracą. Nie tych, którzy od najmłodszych lat wygrywali i zapowiadali się na wielkie gwiazdy, choć oczywiście, oni też nie dostali niczego za darmo. Myśląc jednak o wzorze, takim jest dla mnie Justyna Kowalczyk. To tytan pracy. Bardzo szanuję ją jako człowieka. Pomimo tego, że była sportowcem nie boi się mówić tego, co myśli.